Dzień 2. Jerozolima

Stara mapa – Jerozolima jako centrum świata

Nie zerwaliśmy się wcześnie, ale jako że poszliśmy spać o trzeciej, tych kilka godzin snu po podróży to nie było dość. Więc, podpierając się nosami, zeszliśmy na śniadanie (najadamy się na zapas), a potem – szybko, szybko – na wycieczkę prowadzoną przez przewodnika z hostelu. Przebiegliśmy Jaffa Road, doszliśmy do bramy Jaffskiej, a tam stwierdziliśmy, że jednak wolimy zwiedzać sami niż z wycieczką.

Układamy plan zwiedzania

Weszliśmy na stare miasto bez żadnego planu, wychodząc z założenia, że przecież gdzieś dojdziemy. Zeszliśmy niespiesznie ulicą Dawida przez suk z pamiątkami, a następnie daliśmy się poprowadzić tabliczkom „Ściana Zachodnia”. Spędziliśmy tam chyba z godzinę, bo było na co popatrzeć. Plac jest podzielony na część wspólną, i części do modlitwy: męską i damską. W męskiej odbywały się uroczystości bar micwy. Ciekawe, że są to święta indywidualne, rodzinne, a nie uroczystości grupowe, jak np. pierwsza komunia w Polsce. Każda rodzina świętuje osobno. Chłopcy są niesieni na ramionach przez starszych braci, obtańcowywani przez wszystkich mężczyzn z rodziny, obsypywani cukierkami przez kobiety zza płota oddzielającego przeznaczoną dla nich część. Potem pod kierunkiem ojca i (nie zawsze) rabina czytają fragment Pisma i znów wszyscy tańczą. Takie grupki świętujących przemieszczają się po placu, mijając modlących się, i fotografujących w świętym miejscu – tak żydów jak i przyjezdnych.

Żydzi modlą się i bawią pod Ścianą Płaczu

Co dalej… O drugiej wpuszczają turystów na wzgórze świątynne. Mamy jeszcze sporo czasu, więc wychodzimy za mury i idziemy zobaczyć wzgórze Syjon. Oglądamy kościół Zaśnięcia NMP wzorowany na katedrze akwizgrańskiej, grób Dawida i Wieczernika. A potem przez miasto schodzimy z powrotem ku Ścianie Płaczu, gdzie ustawiła się w międzyczasie potężna kolejka do wejścia na wzgórze. Udało nam się, jakoś tak zupełnie naturalnie, wcale nie na chama, zająć miejsce mniej więcej w jednej trzeciej kolejki, po czym stopniowo, lecz wytrwale, możliwie niezauważenie przeciskaliśmy się jeszcze do przodu. „No tak, Polaczki” – pomyślicie. Niestety prawda. Ale to dla nas jedyna szansa obejrzeć meczety. Jutro piątek, więc wpuszczają tylko muzułmanów, a w sobotę chcemy już wyjechać z Jerozolimy, więc staramy się nie zostawiać na ten dzień zbyt wiele. A chętnych do wejścia jest tylu, że na pewno nie weszlibyśmy ustawiając się na końcu ogonka. Kontrola bezpieczeństwa i już po drewnianym mostku (widać go na zdjęciach wyżej) przechodzimy wysoko ponad głowami rozmodlonych żydów na podobny, rozległy plac – tyle że już na wzgórzu. Turyści, którzy przed chwilą kłębili się tłumnie w jednym miejscu, teraz rozproszyli się po dużym terenie i wcale nie rzucają się w oczy pomiędzy gromadami dziewczyn w czarnych, długich szatach i chustach na głowach – zapewne uczennic tutejszej islamskiej szkoły.
Przed nami meczet al-Aqsa – z zewnątrz dość przeciętny, do środka niewiernym nie wolno. Obok niego stoją równe rzędy baz kolumn, pozostałość jakiegoś starożytnego budynku (muszę doczytać w przewodniku). A pośrodku wzgórza, skryty za kilkoma drzewami – drugi meczet – Kopuła na Skale. Schody, brama, fontanna – i już mamy go przed sobą w pełnej okazałości. Niebieskie kafelki na ścianach, pozłacana kopuła odcinają się od charakterystycznych dla Jerozolimy brudnobiałych wapieni.

Lokalni i turyści pod Kopułą na Skale

Rozłożyliśmy się w cieniu, czytając przewodnik, a ledwie wstaliśmy, podszedł strażnik i oznajmił, że to koniec zwiedzania. Jeszcze kilka fotek i przez bramę żelazną wychodzimy do miasta. Skończyły się wrażenia i teraz już mocno poczuliśmy głód. Dotąd wszystkie jadłodalnie dla turystów, jakie widzieliśmy, były dość drogie, ale gdzieś tu w arabskiej dzielnicy muszą być garkuchnie dla lokalnych z dobrymi i tanimi falafelami. Są. Zjedliśmy po kanapce, kupiliśmy tez warzywa, bo na kolację planujemy sałatkę.
Wyszliśmy przez Bramę Damasceńską i rzutem na taśmę zaliczyliśmy jeszcze miejsce, które niektóre protestanckie wyznania czczą jako Golgotę. Jest tam skała w kształcie czaszki, jest pieczara, rzekomy grób Chrystusa. A idąc do domu odwiedziliśmy jeszcze kościół etiopski. Na widok tych świętych, tych rysów twarzy i tradycyjnych schodów wróciły mi najgorsze wspomnienia pobytu w tym pięknym kraju. Ale dla pozostałej części grupy, którzy nie mają złych doświadczeń z Etiopii, była to chyba atrakcja, zobaczyć tych beznogich, bezokich świętych, których niesamowite wizerunki wiszą tam na ścianach.
Wieczorkiem wyszliśmy jeszcze na spacer. Niewiele pamiętam z tego wieczoru, prawdę mówiąc. Dziewczyny wkrótce gdzieś znikły, a myśmy jeszcze łazili po starym mieście, weszliśmy do Bazyliki Grobu, widzieliśmy dość skomplikowaną procedurę zamykania kościoła. To efekt kompromisu zawartego ileś tam  lat czy wieków temu, żeby żadne wyznanie nie czuło się pokrzywdzone. Procedura obejmuje wciąganie drabiny przez małe okienko. A potem wróciliśmy do domu.

Nie odważyliśmy się kupić od pani tych liści

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *