Nie spłynęliśmy. W nocy spadło kilka kropel deszczu i zagrzmiało parę razy, ale nic poza tym. Można było spać w wadi (chociaż wtedy oczywiście flash flood mielibyśmy gwarantowany). Zebraliśmy się sprawnie i żwawo przed świtem, zjedliśmy śniadanie (my z Łucją – jajka, których wszyscy nam zazdrościli – a nie wierzyli, że je dowiozę w całości) i ruszyliśmy w drogę. Mamy znów ambitny plan – dotrzeć tak daleko na północ, jak się tylko da. Może nawet do Bet Szean, chociaż to z 90 km będzie. Zobaczymy. Czytaj dalej Na północ doliną Jordanu