Kołomyje z namiotem

Dawno nie pisałem… Ciekawe, jak mi to będzie wychodziło w Afryce. Chyba lepiej, bo będą długie wieczory i do tego południowe sjesty. A tutaj ciągle coś – ostatnio praca. O ile lipiec i sierpień były pod tym względem spokojne, o tyle teraz we wrześniu – jakiś kosmos. Liczyłem się z tym i byłem przygotowany. Ale zapomniałem już, że można pracować w takim trybie. Zaniedbałem wszystko inne. O Afryce nawet nie miałem czasu pomyśleć… Dopiero wczoraj – wysłałem wreszcie finalną (na tm etapie) wersję raportu i wyskoczyłem na moment, żeby odebrać prysznic turystyczny, który kupiłem. Po południu nawet go wypróbowałem 🙂 Tzn. nie wziąłem prysznica, ale napełniłem wodą, żeby sprawdzić, czy jest ciężki. Jest ciężki 🙂 Nie używałem dotąd takiego urządzenia, zobaczymy jak się sprawdzi.

Ale to bodaj jedyny udany zakup spośród wszystkich, których z różnym skutkiem dokonywałem w ostatnim czasie z myślą o Afryce. O biletach lotniczych jeszcze napiszę, bo to, jak nas wydymał Wizzair, to po prostu się w głowie nie mieści. Na razie o namiocie… Ponieważ nasza nowa koncepcja podróżowania zakłada zabranie niezbędnego minimum rzeczy i minimalizację sprzętu tam, gdzie to możliwe, postanowiliśmy zainwestować w trochę lepszy (lżejszy) namiot.

Założenia, jakie przyjąłem co do wyboru namiotu: (1) ma zapewniać odpowiedni poziom wodoodporności – będziemy jechać przez dżunglę, musimy liczyć się nie tylko z porą deszczową, ale i z deszczami zenitalnymi, więc nie możemy sobie pozwolić na kałużę w namiocie (2) ma byćoczywiście dwuwarstwowy, w miarę możliwości umożliwiać rozstawienie samej sypialni (3) fajnie, żeby sypialnia miała jak największą powierzchnię z siatki (bo pamiętam z wybrzeża Kenii, jak fatalnie się spało w nieoddychającym namiocie), (4) ma mieć aluminiowe maszty, żeby się nie rozwarstwiały, jak w tamtym namiocie, (5) ma być jak największy, a przy tym jak najlżejszy 🙂 (6) czyli nie powinien ważyć więcej niż 3 kg. Okazało się, że takich namiotów jest sporo, ale ich ceny – czterocyfrowe. Sklep Paker, nasz Sponsor, zaproponował nam wysoką zniżkę na namiot hubba hubba –rzeczywiście byłby idealny, ale, sorry, nie za tę cenę, nawet z rabatem.  Po długich poszukiwaniach zdecydowałem się na salewę – model finch – trochę mały, ale za to waży 2,2 kg, a sporo większy denali – 2,5 kg. W końcu padło na denali.

W międzyczasie intersport zrobił wyprzedaż swoich namiotów McKinley – mają fajną dwójeczkę za 240 zł. Waży 3,2 kg, ale za tę różnicę w cenie jestem w stanie wozić ten kilogram więcej. Tylko że… wodoodporność 2000. Kto to widział?! To chyba już koc zapewnia większą. Gdybym jechał na pustynię, to bym się zdecydował, ale przecież nie w tropiki, gdzie deszcze, i to solidne, mamy gwarantowane! Po co w ogóle projektować takie namioty? Chyba dla ludzi, którzy kupują, bo tanie, a nie mają pojęcia (i nie próbują się dowiedzieć),co namiot może i powinien zapewniać. No więc zdecydowaliśmy się jednak dopłacić te trzy stówki i kupić salewę.

No właśnie… trzy stówki… Fincha już nie produkują i kupić go nie sposób. Ceny w sklepie firmowym salewy – z kosmosu. Znalazłem w jakimś niemieckim  sklepie denali za 530 zł. Znalazłem też używanego (minimalnie) Fincha za mniej więcej tyle – sprzedaje gość z Kolonii. Mamy wspólną Europę – to korzystamy. Kupiłem denali, zapłaciłem kartą, podałem adres do wysyłki w Berlinie – akurat Kasia jedzie na parę dni, zgodziła się przywieźć.  Termin dostawy trzy dni, więc spokojnie dojdzie.  Po dwóch dniach wiadomość: Lieferprobleme! Nie mają na stanie tego namiotu (oczywiście w internecie wyświetlał się jako dostępny), bardzo przepraszają, zwracają pieniądze. Próbowałem protestować, że umowa, itd. Nic z tego – przykro im, mogą dostarczyć namiot za dwa, trzy miesiące. Nie pozostawało mi nic innego, jak zrezygnować. Napisałem do tego gościa z Kolonii – na razie nie odpisuje 🙁 Nie wiem, czy się nie skończy  na namiocie z intersportu. Mamy jeszcze miesiąc.

Dodam jeszcze, że nie udał się też (na razie) zakup gazu pieprzowego. W Polsce kosztuje minimum 69 zł, w Niemczech znalazłem za 11,5 ojro. Nabyłem, mieli przesłać do hostelu, w którym Kasia się zatrzyma.  Po dwóch dniach – wiadomość. Problemy z potwierdzeniem transakcji. Proszą o przesłanieskanu karty i jeszcze czegoś tam, bo anulują transakcję. Tak to wygląda, jeśli się płaci polską kartą w Niemczech – takie mają zaufanie do Polaczków. Oczywiście mógłbym potwierdzić transakcję, ale po co,skoro Kasia już tego nie odbierze, bo cała dostawa przesunie się o kilka dni. Muszę kupić na nowo i musiałem zaangażować kolejne osoby, żeby jakoś zorganizować przewiezienie tego do Polski.

O biletach na samoloty napiszę następnym razem, bo też mnie to kosztowało niemało nerwów.

Taka kurde Ojropa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *