Miasto od wioski niekoniecznie musi się różnić liczbą mieszkańców. Widzieliśmy miejscowości, w których z pewnością mieszkało kilkaset osób, a jednak trudno by je było wziąć za miasteczka. Widzieliśmy też miejscowości znacznie mniejsze, które z kolei trudno byłoby ochrzcić mianem wioski. Wydaje mi się, że najbardziej widomym znakiem, czy mamy do czynienia z miasteczkiem, czy z wioską, jest handel. W sensie architektonicznym miasta są jak duże wioski – mogą tak samo składać się z dużej ilości okrągłych domków. Ale jeśli w niektórych z nich są sklepiki, przed innymi kobiety gotują mafe na sprzedaż, jeśli ktoś sprzedaje butelki z benzyną, a ktoś inny ma stragan z papierosami i jajkami, to niezauważenie wioska przeobraża się w miasteczko.
Czynnikiem miastotwórczym jest bez wątpienia droga. Mieliśmy okazję zaobserwować na przykładzie drogi z Kenieby do Kity, jak przy nowym asfalcie szybko powstają nowe punkty handlowe – warsztaty i sklepiki – a wioski zamieniają się w miasteczka. Przecież kierowcy ciężarówek coś muszą jeść. Motocykliści gdzieś muszą kupić litr benzyny, jeśli po nowej drodze chcą śmignąć do sąsiedniej wioski. Jest handel – jest miasto. A czy mieszka w nim 100, czy 100.000 osób – to już bez znaczenia. Miasto zwykle wygląda tak samo – niskie, jednopiętrowe domy z gliny lub mułowej cegły – niewiele się różni od wsi. Po ulicach tak samo chodzą owce i kozy, tak samo dzieci bawią się na ulicy. Domy mieszkalne też są takie same – okrągłe, gliniane. Tylko w niektórych, już naprawdę dużych miastach można spotkać domy murowane. Są to przede wszystkim gmachy administracji miejskiej i państwowej, policja i żandarmeria, szkoły, budynki kolejowe, jeśli przez miasto przebiega kolej. Część tych budynków pamięta jeszcze czasy Francuzów – widać, że kiedyś musiały być piękne, ale dziś są w fatalnym stanie. Przykro patrzeć, jak chylą się ku ruinie. I przykro że nikomu to nie przeszkadza. Nie ceni się tu zanadto dorobku historycznego. Jeśli powstają prywatne budynki murowane, to zwykle nigdy nie są kończone. Budowa trwa latami, jeszcze nie ukończone, a już – rudery jeszcze bardziej szpecąc krajobraz sterczącymi prętami zbrojeniowymi i czarnymi otworami, w które nigdy nie zostaną wprawione okna.
Sklepiki i warsztaty ze słomianymi dachami wystającymi nad ulicę. Ciągną się całymi rzędami, a w dużych miejscowościach rozrastają się w miasto w mieście – targ. Czasem prowizorycznie zadaszony, czasem nawet wznosi się w tym celu rodzaj hal targowych, zwykle dość okropnych. Handel to podstawowe zajęcie Afrykanów i nietrudny sposób, by zarobić parę groszy. Najprostszy i niewymagający dużych nakładów. Masz coś do sprzedania, to po prostu rozstawiasz stragan i sprzedajesz. Czy to banany, czy pomarańcze, czy soki owocowe porozlewane do małych torebek, takich „na raz”. Nie trzeba nawet mieć straganu – bierzesz dwie kiście bananów do rąk i wciskasz kierowcom samochodów, którzy stanęli na stacji benzynowej. Albo stawiasz sobie na głowie wiadro z kawałkami papai lub gotowanymi na twardo jajkami i oferujesz je pasażerom mikrobusów, które na moment przystają w mieścinie. Całe chodniki są zastawione tymi prowizorycznymi straganami, więc przechodnie muszą przeciskać się ulicą między samochodami. Mieć prawdziwy sklep to już poważna sprawa, nawet jeśli to tylko kilka metrów kwadratowych. W cieniu takiego sklepu siedzi dumny sprzedawca wraz z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami i spotkanymi akurat przypadkiem ludźmi, którzy skwapliwie skorzystali z okazji, by przystanąć i pogadać chwilę. Rozmawiają, popijając herbatę lub leżą podrzemując.
Wieś jest brudna, ale miasta to prawdziwy Sajgon. Zwały – dosłownie zwały śmieci leżą na każdym kroku. Nikomu to nie przeszkadza. Jeśli ktoś handluje mięsem, rzuca niepotrzebne resztki na ziemię, wszyscy po tym depczą, muchy się zlatują. To samo z oczyszczonymi właśnie dla klienta rybami i z każdym innym niepotrzebnym przedmiotem – po prostu rzucasz pod nogi, bo co masz z tym zrobić, przecież koszy na śmieci nie ma. W niektórych miasteczkach chyba nawet ktoś sprząta od czasu do czasu ten syf i wywozi na przedmieście – tam zajmują się nim kozy, sępy, a czasem ktoś z litości poleje trochę benzyny i podpali. Do zwykłego smrodu gnijących odpadków dołącza się wtedy jeszcze gryzący dym z płonącego plastiku. Śmieci walają się nawet na skwerach i przy pomnikach – tak, tak, widzieliśmy tu pomniki i to czasem nawet w nie największych miastach. Sam pomnik może nawet być zadbany, odnowiony, ale jego otoczenie – pożal się Boże! Wydawałoby się, że pamiątka ofiar wojny czy kolonializmu powinna stać w godnym otoczeniu, ale tu, w Afryce zwykle wygląda to tak jak na zdjęciach.