Poranek wita nas chłodem, termometr pokazuje zaledwie 12 °C. Spodziewamy się silnego wiatru w ciągu dnia, ale na szczęście nie jest źle, bo wiatr pcha nas i pomaga jechać. Po tym, jak do sjesty zrobiliśmy 60 km, mamy nadzieję, że może nawet stówka dziś pęknie, ale Łucja łapie gumę i tracimy godzinę na naprawę. Później standardowe wyprawowe czynności: zakupy na kolację, nabieranie wody i w końcu dobijamy tylko do 75 km. Rozczarowanie dystansem rekompensuje nam uroda miejsca u stóp góry, w którym rozbijamy obóz. Wieczorem Czapla wyjmuje z opony wielki kolec – to pierwsza guma od 2700 km!