Pewnie dawno już za Wami świąteczne uniesienia. Za nami niestety również… Ściślej, w naszym przypadku są to dwa tygodnie i niemal tysiąc kilometrów. Ale wracamy często myślami do tych chwil, które spędziliśmy w Sabou, bo były jednymi z najprzyjemniejszych, jakieśmy tu przeżyli. A już zwłaszcza w świetle wydarzeń następnego tygodnia i kryzysu, który przyszedł po nim i trwa do dziś.
A zatem święta bez śniegu, bez plugawy na ulicach i ciemności o trzeciej… Czy nadal można poczuć ich atmosferę?
Już w Bamako trafiliśmy na, uwaga! festyn bożonarodzeniowy. Był zorganizowany przez amerykańską organizację pozarządową na terenie muzeum narodowego. Niestety nie było tam ani grzanego wina, ani pieczonych kiełbasek, ani nawet kolęd, lecz wielki targ masek, figurek i innego malijskiego rękodzieła. Myśmy skorzystali o tyle, że zamiast zwykłych 2500 franków wejście do muzeum kosztowało tego dnia 1000. I chwała Bogu, bo to, cośmy zobaczyli w muzeum, z pewnością nie było warte nawet tej ceny.
W Bamako zobaczyliśmy też pierwsze dekoracje świąteczne na ulicach. Pisaliście mi w mejlach, że Krakowskie i Nowy Świat w tym roku wyjątkowo piękne. Zazdrościmy nieco, bo tu dekoracje raczej skromne. W sumie ciężko się ich nawet dopatrzeć. Może w nocy wyglądają lepiej (to właściwie ma sens, zdaje się, że te warszawskie też lepiej wyglądają nocą), ale w nocy nie włóczymy się po afrykańskich miastach i nie możemy tego zweryfikować. Oto fotki dekoracji ulicznych w Ouagadougou i Bobo-Dioulasso.
Trzeba pamiętać, że i Mali, i Burkina to kraje ze znaczącą przewagą muzułmanów, więc dekoracje nie mogą być jakoś bardzo nachalne. Później, już w Beninie, zwłaszcza południowym, widzieliśmy tych dekoracji znacznie więcej. Przede wszystkim w formie napisów – życzeń na budynkach publicznych. I raczej noworocznych niż bożonarodzeniowych – tu się trzymają dość ściśle zasady laickości państwa. Natomiast zdarza się, że przedsiębiorcy wywieszają życzenia lub dekoracje świąteczne. Komicznie wyglądają brodaci Mikołaje pod palmami i „Jingle bells” puszczane na cały głos z głośników wycelowanych w ulicę i zmieszanych z wyśpiewywanym na cały głos Koranem ze sklepików muzułmańskich (boć to piątek).
Mimo tych starań sklepikarzy myśmy atmosfery świątecznej nie poczuli. To naprawdę niełatwe, kiedy harmattan sypie w oczy pyłem, a z nieba leje się żar. Tym bardziej cieszyliśmy się na uzgodniony zawczasu pobyt w parafii w Sabou, gdzie znajduje się klasztor oo. franciszkanów i gdzie – wiedzieliśmy (dzięki, Mario) – pracują księża misjonarze Polacy. Liczyliśmy trochę na święta w Ouagadougou, ale ostatecznie zaproszono nas do Sabou (80 km przed Ouaga) i teraz, z perspektywy, z pewnością tego nie żałujemy. Były to naprawdę fajne Święta, a z oo. franciszkanami zżyliśmy się bardzo przez tydzień, któryśmy tam spędzili.
Nie było wprawdzie kolęd (nawet nas to trochę zaskoczyło), a mało brakowało, a nie byłoby również wigilijnej kolacji. Ale udało mi się zakwasić kapustę, w spiżarni klasztoru znalazłem suszone polskie grzyby, więc mogłem zrobić pierogi. Mieliśmy też barszcz w proszku, który, doprawiony, wcale nie był gorszy od domowego. W każdym razie chyba zrobiliśmy frajdę naszym gospodarzom.
Poniższe zdjęcie zostałko natomiast zrobione podczas kolacji w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. To był dzień grecki. Dwoje Greków mieszka bowiem w pobliżu – on jest lekarzem i pomaga w szpitalu prowadzonym przez franciszkanów, ona natomiast (która w rzeczywistości nie jest Greczynką lecz Francuzką) przygotowuje filmowy reportaż o ich pracy. Tego dnia jedliśmy sałatkę z fetą (!), sałatkę z pieczonego bakłażana i – główna atrakcja wieczoru – pieczone prosię. Fantastyczne. A na deser halva, ale nie taka, jaką my znamy, tylko wielka słodka góra z drobnej kaszki z miodem i bakaliami. Na zdjęciu od lewej: o. Marek, który na co dzień pracuje w Ouagadougou, kawałek głowy o. Giacomo, proboszcza w Sabou, o. Marcin, dla którego to są ostatnie dni na Czarnym Lądzie; francuska Greczynka Isabelle i o. Lorenzo, amator fajki, dogryzający co raz to Łucji z powodu rozmiarów jej biednego kota. A po drugiej stronie stołu odżywiona już nieco Łucja, potem Grek Yorgos i wreszcie o. Tomasz, który się zajmuje szpitalem. Na następnych zdjęciach wszyscy pod innym kątem. Fajna ekipa, nie?
Przez niemal tydzień pobytu w Sabou odpoczęliśmy po prwie dwóch miesiącach podróży, odzyskaliśmy trochę utraconej wagi i przede wszystkim naładowaliśmy baterie pozytywną energią. Tylko ruszać nam się teraz nieco trudniej… Ale szybko stracimy tych kilka kilo. A na pożegnanie dostaliśmy od proboszcza dwa panettone, które jedzone co rano na śniadanie przedłużyły nam okres świąteczny o tydzień.
A na zakończenie artykuł z prasy lokalnej:
„Poza aspektem religijnym jest też świętowanie.”
Jutro chrześcijanie na całym świecie obchodzą święto Bożego Narodzenia. W Ouagadougou ruch w związku z nadchodzącym świętem jest znaczny, bo poza aspektem religijnym przybiera ono też charakter ludowy. By to stwierdzić, odwiedziliśmy kilka salonów fryzjerskich, restauracji i sklepów z gadżetami.
[…] Czy to w kościołach, czy w sklepach, zostaną wystawione potrawy, by święta się udały. Dla Podstawowej Wspólnoty Chrześcijańskiej św. Leona z parafii katedralnej w Ouagadougou Boże Narodzenie kojarzy się z dzieleniem się i solidarnością. Pięć worków ryżu, worek kukurydzy i ubrania zostały rozdzielone pomiędzy potrzebującymi mieszkańcami dzielnicy. Nonguierma Angele, przewodnicząca wspólnoty mówi, że „Inicjatywa wyszła od parafii, która co roku wymaga od wiernych, by poprzez różne dary uprzyjemniać święta osób w potrzebie. Zebrane żywność i ubrania są rozdzielane pomiędzy najbiedniejszymi mieszkańcami parafii”. Na twarzach 32 osób, które skorzystały na tej akcji, można było wyczytać radość.
Ale nie można sprowadzić świąt Bożego Narodzenia tylko do solidarności, ponieważ dla innych przygotowania do obchodów to poszukiwanie najlepszego wina na wigilię, szopki dla dzieci, panie zajmują się fryzurami oraz materiałami z nadrukiem scen Narodzenia. Zdaniem Bagagnan Isaaki, sprzedawcy prefabrykowanych szopek, rynek ma się dobrze. Z pinezką w dłoni ozdabia właśnie kartonową szopkę, bijąc historyczny rekord sprzedaży i zaspokajając zapotrzebowanie na żłóbki. „Prowadzimy tę działalność od 1993 r, a co roku, gdy zbliża się Boże Narodzenie, zajmujemy się wyłącznie tym. Ale nie jesteśmy idealni, uważam, że moglibyśmy lepiej wykorzystywać karton” – powiedział. Pomiędzy szopkami, które kosztują od 6 do 17 tys. franków [40-115 zł], królują sztuczne choinki, łańcuchy i świetlne girlandy.
Na terenie należącym do katedry sprzedawca dewozjonaliów Pascal Padfadnam handluje świątecznymi tkaninami. „Zabrakło mi materiałów. Kupiłem pięć beli i wszystko sprzedałem. Klienci odchodzili z kwitkiem i musieli szukać tkanin pochodzących z Wybrzeża Kości Słoniowej, których zresztą też niewiele zostało na rynku” – sprecyzował.
Ale nie tylko on jest zadowolony z tegorocznych obrotów. Wczorajszą niedzielę kobiety wykorzystały na szturmowanie salonów fryzjerskich. Właścicielka jednego z nich, Cynthia Bationo opowiada, jakie modele fryzur mają w tym roku szczególne wzięcie wśród Ouagadougoużanek. „Kobiety lubią obecnie krótkie włosy, natomiast młode dziewczyny – długie doczepiane pasemka. Specjalnie na święta Bożego Narodzenia mamy fryzurę o nazwie Choco”. By na święta stać się piękną, klientki Cyntii muszą wydać średnio 4000 franków CFA [27 zł].
Jedna z najbardziej obleganych restauracji w Ouagadougou nie przewidziała niczego specjalnego na wigilię. Mimo to klienci pchają się, by kupić butelki wina, najczęściej na prezenty, ale również do wypicia podczas rodzinnego obiadu. Beatrice Tianou, kasjerka w jednym ze sklepów z winem, mówi, że najbardziej poszukiwany w tym świętecznym czasie jest szampan.
(Raogo Hermann Ouedraogo, Le Quotidien, 24 grudnia 2012 r. )