Wszystko ok. Czekamy na wizy. Miasto wielkie i sztuczne, i bardzo bezpieczne. Wyruszymy pewnie w czwartek.
Mielismy o tym napisac juz kilka dni temu, bo to wazna informacja – w Nigerii nie dzialaja nasze polskie telefony. Jesli ktos chcialby do nas dzwonic albo napisac smsa, to prosimy na tutejszy numer: +234 706 947 7376. Gdyby nie dochodzily, mozna sprobowac dodac zero przed pierwsza siodemka.
Przeprawa przez miasto Suleja jest koszmarna, a za miastem wjeżdżamy na ohydną autostradę, ale wreszcie wyjeżdżamy na elegancką, czteropasmową autostradę do Abudży. Chcemy do niej dotrzeć jak najszybciej, więc jedziemy bez odpoczynku, nie robiąc sjesty. Upał daje się we znaki, szczególnie ciężkie jest ostatnie 20 kilometrów obwodnicy Abudży, ale w końcu docieramy i zostajemy miło przyjęci przez personel ambasady.27
Noc w pociągu upływa całkiem nieźle, poza tym, że Łucji spadła na głowę 40 kilowa torba. O świcie dojechaliśmy do Minny. Rowery też dojechały, więc wsiadamy i jedziemy na śniadanie, a potem wyjeżdżamy z miasta. Szybko odkrywamy, że ta część Nigerii bardziej przypomina Burkinę Faso niż południową Nigerię. Czujemy się tu o niebo lepiej, tylko męczy nas straszny upał, od którego już się odzwyczailiśmy. Musimy zatem stanąć na sjestę pod mangowcem i dobrze nam z tym. Nocujemy też pod mangowcem, pierwszy raz w Nogerii – na dziko. Mamy nadzieję, że Boko Haram nie zagląda na Welocypedy, bo byśmy się podłożyli.
Mieliśmy przecież jeździć po Afryce rowerami, więc co bardziej dogmatycznie nastawieni czytelnicy mogliby spytać, skąd się wziął ten pociąg i co to w ogóle ma znaczyć. Spieszę z wyjaśnieniem. Jak wiecie, pierwszych kilka dni spędzonych w Nigerii dość mocno dało nam się we znaki. Oględnie mówiąc, nie przepadamy za tym krajem i jego mieszkańcami. Ale przejazd koleją nie wynikał z chęci ucieczki czy skrócenia trasy. Do Abudży i tak musieliśmy się udać, ponieważ musimy zrobić wizy kameruńskie. Mieliśmy zamiar gdzieś w połowie trasy przez Nigerię zostawić rowery na dwa czy trzy dni w jakimś kościele pod opieką księdza i stamtąd udać się autobusem do stolicy. Jednak dotychczasowe doświadczenia przekonały nas, że zostawianie rowerów pod okiem przypadkowej osoby jest pomysłem słabym, nawet gdyby miałby to być duchowny. Kilka razy próbowaliśmy się tu zatrzymać (choćby na kilkuminutowy odpoczynek) w katolickich kościołach, ale za każdym razem znajdowano jakiś pretekst, by się nas pozbyć. W tej sytuacji uznaliśmy, że powinniśmy zabrać rowery ze sobą. A pociąg wydaje się w tym celu stokroć lepszy niż autobus. Zresztą autobusy tu w ogóle nie wzbudzają naszego zaufania. W przeciwieństwie do Beninu czy Burkiny nie ma tu dużych, klimatyzowanych, wygodnych i szybkich autobusów ekspresowych. Wszystko opiera się na zdezelowanych mikrobusach, które zatrzymują się co pięć minut, żeby do środka mogła się wepchnąć kolejna kura lub – na dach – kolejny worek jamu. Przejechanie głupich 200 km takim busikiem może trwać nawet osiem godzin, więc zdecyodwanie wolimy przejechać 500, ale pociągiem. O samej podróży jeszcze postaram się napisać w swoim czasie.
Dawno nie byliśmy tak bezpieczni. Policjanci z posterunku, na którym nocowaliśmy, są super mili i gościnni, obdarowują nas wodą i jedzeniem na drogę, a potem eskortują nas jeszcze aż do Oshogbo, gdzie przejmuje nas komenda stanowa. Ci zapraszają nas na obiad, eskortują przy zwiedzaniu miasta (zabytek wpisany na światową listę UNESCO) i odprowadzają na dworzec kolejowy. Wyjeżdżamy właśnie z Oshogbo pociągiem do Minny, a stamtąd pojedziemy rowerami do Abudży.
Po zwiedzeniu miasta Ife skierowaliśmy się w stronę Oshogbo. Te dwa miasta to najważniejsze w Nigerii ośrodki ludu Joruba, z którym spotkaliśmy się już w Beninie, a który tu, w zachodnich stanach Nigerii Oyo, Ogun i Osun tak bardzo daje nam się we znaki. Niezależnie od naszego nastawienia do jego współczesnych przedstawicieli postanowiliśmy zapoznać się z dorobkiem historycznym. Tym z Was, którzy mieli kiedykolwiek coś wspólnego z tańcami latynoamerykańskimi, na pewno wiele mówi słowo Orishas. Ci bogowie, czy może bardziej duchy wywodzą się z mitologii Jorubów i właśnie z terenów dzisiejszej Nigerii oraz Beninu zostały wraz z setkami tysięcy niewolników wyeksportowane do Nowego Świata – na Kubę, do Brazylii.