Nigeria. Nowe oblicze

Po zwiedzeniu miasta Ife skierowaliśmy się w stronę Oshogbo. Te dwa miasta to najważniejsze w Nigerii ośrodki ludu Joruba, z którym spotkaliśmy się już w Beninie, a który tu, w zachodnich stanach Nigerii Oyo, Ogun i Osun tak bardzo daje nam się we znaki. Niezależnie od naszego nastawienia do jego współczesnych przedstawicieli postanowiliśmy zapoznać się z dorobkiem historycznym. Tym z Was, którzy mieli kiedykolwiek coś wspólnego z tańcami latynoamerykańskimi, na pewno wiele mówi słowo Orishas. Ci bogowie, czy może bardziej duchy wywodzą się z mitologii Jorubów i właśnie z terenów dzisiejszej Nigerii oraz Beninu zostały wraz z setkami tysięcy niewolników wyeksportowane do Nowego Świata – na Kubę, do Brazylii.


Nie ma lepszego miejsca do poznawania mitów, pradziejów i dziejów Jorubów niż Ife. Tu bowiem, według ich przekonań, doszło do stworzenia świata. Ziemia była jeszcze cała pokryta wodą, gdy bóg Olodumare spuścił z nieba łańcuch, po którym zszedł jego syn Oduduwa, niosąc tykwę pełną piasku, kurczaka i palmę olejową. Z piasku usypał niewielką wyspę i posadził na niej kurczaka, który natychmiast zaczął grzebać w ziemi, rozgrzebując ją,  tak że granice lądu rozciągały się coraz bardziej i bardziej. Oduduwa włożył w ziemię sadzonkę palmy, a ta zaraz zaczęła rosnąć. Później w tym miejscu założono miasto Ife. Tu już wkracza archeologia, według której miasto Jorubów istniało w tym miejscu już w IX wieku. Niestety – jak to w Afryce – niewiele z tego dotrwało do naszych czasów, a jeszcze mniej – znowu jak to w Afryce – jest pokazywane odwiedzającym. Zachwalane przez nasz przewodnik muzeum to w rzeczywistości sześć gablot ustawionych wokół niewielkiego dziedzińca z dwiema kamiennymi stelami i jednym popiersiem. Eksponaty potencjalnie ciekawe i można by z tego zrobić naprawdę fajne muzeum, gdyby się tym zajął ktoś z głową. Ale chyba za dużo bym chciał… W tym kontekście  muszę stwierdzić, że to naprawdę dobrze, że znaczna część światowego dziedzictwa pochodzącego z Afryki jest eksponowana w muzeach europejskich (albo, mówiąc mniej oględnie, dobrze że Francuzi, Belgowie i Angole nagrabili ile się dało i nie chcą tego Afrykańczykom zwrócić). Przynajmniej te przedmioty mogą rzeczywiście świadczyć o dziejach tutejszych ludów, a nie leżeć gdzieś w magazynach lub zostać rozkradzione do prywatnych kolekcji przy okazji najbliższego konfliktu zbrojnego (patrz casus manuskryptów z Timbuktu –wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,13330040,Malijscy_islamisci_nie_zdolali_spalic_starozytnych.html). To zapewne niepopularna opinia, która bez wątpienia nie spodobałaby się zwłaszcza Afrykańczykom, ale tak uważam i chciałem się nią podzielić.
Ale nie to miałem na myśli, pisząc o nowym obliczu Nigerii. Miał być wstęp, a się rozpisałem. Wieczorem tego dnia, gdy zwiedzaliśmy Ife, zatrzymaliśmy się na noc na niewielkim posterunku policji przy drodze do Oshogbo. „No problem, no problem” – powiedzieli panowie policjanci, gdy spytaliśmy, czy możemy tu przenocować. „Uważajcie na policję, to często są tu najgorsi bandyci” – dostaliśmy z kolei smsa z ostrzeżeniem od osoby dobrze zorientowanej w nigeryjskich stosunkach, którą na bieżąco informowaliśmy o naszej podróży. Ale wyszło dobrze, nawet znacznie lepiej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Przyjechał oficer, który musiał wydać zgodę na nasze nocowanie na komisariacie. Potem przyjechał jego przełożony. To było już w nocy, gdy spaliśmy, więc poznaliśmy go dopiero rano. Był bardzo sympatyczny, kazał nam przynieść kilka wiader wody, żebyśmy mogli się umyć, a potem zaskoczył nas, bo przyniósł zgrzewkę wody, żebyśmy mieli co pić. Z minuty na minutę nasz poziom zaskoczenia wzrastał. Już byliśmy gotowi do drogi, gdy pan zaproponował, że kupi nam trochę owoców. Posłany po nie szeregowy wrócił po chwili z ogromną siatką pomarańczy (które jedliśmy potem jeszcze w Abudży). Pan powiedział, że on jest Commissionary Police i żebyśmy, gdzie byśmy się nie znaleźli i w jakiej by to nie było sytuacji, bez wahania jechali na najbliższy posterunek policji i prosili o rozmowę z jego lokalnym odpowiednikiem. Rozkręcał się coraz bardziej. Stwierdził, że pewnie nie mamy nigeryjskiej waluty i pomimo że wyprowadziliśmy go z błędu, wręczył nam 2000 naira (ok 40 zł!), żebyśmy sobie kupili coś do jedzenia.

I wtedy przyjechał szef całego okręgu policyjnego. Zarządził, że zostaniemy odeskortowani do samego Oshogbo. No i dalej było tak, jak kiedyś w Egipcie. A może nawet bardziej, bo było tylko dwoje Oyigbo, dwa rowery, a do tego dwa policyjne samochody i z ośmiu ludzi. Tak bezpiecznie to jeszcześmy się w Nigerii nie czuli. Zatrzymaliśmy się na moment na śniadanie w szczerym polu, żeby zjeść kilka kawałków chleba z dżemem (nie chcieliśmy jeść rano na komisariacie, ale też nie wiedzieliśmy, że będziemy mieć obstawę). Policjanci z szefem okręgu na czele czekali na nas przy drodze, żebyśmy spokojnie mogli przeżuć. Pecha miał przypadkowy rolnik zbierający akurat ryż na polu, które upatrzyliśmy sobie jako plener na nasz posiłek. Został przez policję przywołany z pola, przesłuchany i nie mógł wrócić do swojego ryżu, dopóki nie wsiedliśmy na rowery. A potem już bez żadnego postoju dojechaliśmy do granic Oshogbo, a tu… przejął nas kolejny patrol. Też dwa samochody, dziesięciu policjantów z kałasznikowami. Wjazd do miasta dwupasmową ulicą był bardzo przyjemny, a to z tego powodu, że policyjne samochody jechały tuż za nami w taki sposób, by nikt nie mógł nas wyprzedzić. Cała droga nasza! Korek sięgał po horyzont 🙂

Zajechaliśmy na komendę, gdzie wyszedł nas przywitać szef okręgu Oshogbo. Porozmawialiśmy, spytał, jakie mamy plany i co chcemy zobaczyć, obiecał eskortę. „Oto 2000 nigeryjskich naira – powiedział – zapraszam was na obiad”. Odmówiliśmy przyjęcia pieniędzy (później żałowaliśmy, bo przecież „dają to bierz, biją to uciekaj”), pan komendant się trochę naburmuszył, ale zaraz mu przeszło. Opowiadaliśmy później ludziom o tej sytuacji, to nie mogli uwierzyć. W Nigerii policja kojarzy się raczej z zabieraniem pieniędzy, niż z dawaniem…

Tego dnia Oshogbo było całkiem zakorkowane, bo pojechaliśmy najpierw do pałacu króla, później do świętego lasu Jorubów (na liście Unesco, ale chyba trochę na wyrost – mamy wrażenie). Obejrzeliśmy świątynię, posągi bogów, w tym szczególnie tu czczonej Osun, boginki lokalnej rzeki, pół-kobiety, pół-ryby. Pojechaliśmy do najlepszej w mieście, a w każdym razie najmodniejszej, restauracji i wybraliśmy sobie różne fajne lokalne potrawy, które zamierzaliśmy zjeść za zdrowie komisarza, który rano dał nam kasę. „Nie, nie. Jesteście moimi gośćmi” – powiedział właściciel restauracji, biorąc nas najwyraźniej za nie wiadomo jakich VIP-ów (w sumie uzasadnione skojarzenie na widok jedenastu policjantów z długą bronią i w kuloodpornych kamizelkach). Panowie towarzyszyli nam jeszcze w punkcie firmowym sieci komórkowej MTN (bo nie działał mi internet w telefonie), w supermarkecie, aptece i w końcu odprowadzili nas na dworzec kolejowy – ale to już następna historia.
Tak to postawiliśmy na nogi policję w stanie Osun.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *