Późnym rankiem wyjeżdżamy z Abudży odprowadzani przez grupę zaprzyjaźnionych rowerzystów. Szybko przebijamy się się przez rozległe przedmieścia i wreszcie jest – wieś! Jemy, pierwszy od tygodnia, ryż z sosem, później stajemy na piwko i na sjestę. A potem…asfalt się kończy, a zaczyna kosmos: jakieś piachy, podjazdy i strumienie. Do tego dokucza straszny pył z Harmattanu i z drogi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *