Samuel, właściciel pola, na którym nocowaiśmy, przyniósł nam rano jam i anansa. Ruszamy – pokonujemy ostatnie kilometry złej drogi i wskakujemy na nowiutki, chiński asfalt, którym śmigamy aż do wieczora. Upał dokucza dziś straszny i jedzie się ciężko, szczególnie, że droga wiedzie przez wzgórza, a wiatr co rusz zawiewa w oczy. Dopiero pod wieczór, po pokrzepieniu ciała piwkiem, zaczyna się dobrze jechać. Niestety, czas już rozbijać obóz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *