Jestem zdziwiony, jak bezpiecznie jedzie się na rowerze. Nasłuchałem się historii, wszyscy mnie przestrzegali i straszyli, a tak naprawdę nie różni się to niczym od jeżdżenia po Syrii czy Tajlandii. Jest po prostu ogromny ruch, samochody, autobusy, osiołki i wszystko na czym da się jechać i załadować towar. Chaos nie oznacza, że nie da się jechać. Trzeba się mu poddać – nauczyć się wciskać przed innych, nie reagować na żadne sygnały dźwiękowe, autobusy i minibusy zajeżdżają coraz to drogę, by zatrzymać się przy krawężniku i wysadzić lub zabrać pasażerów – trzeba je omijać z lewej, a nie z prawej, gdzie wysiadają ludzie. Drobiazgi, które trzeba po prostu poznać, a wtedy przemieszczanie się po drogach nie stanowi wielkiego problemu.
Archiwum kategorii: Afryka. Przekrój podłużny.
Wyprawa w latach 2009-10, w czasie której jako pierwsi Polacy po legendarnym Kazimierzu Nowaku przejechaliśmy rowerami trasę Kair- Kapsztad.
O Kairze
Wyprawy dzień 3
Kair jest ogromny, ponoć mieszka tu 18 milionów ludzi. Inne źródła mówią o 14 milionach, bo tych ludzi nikt nigdy oficjalnie nie policzył. Kilka milionów w tę stronę czy w inną – w trzecim świecie nikt się takimi drobiazgami nie przejmuje. Ale to nie liczebność decyduje o charakterze tego miasta, lecz warunki geograficzne, które nie pozwalają mu rozwijać się swobodnie we wszystkich kierunkach. Po obu stronach Nilu w odległości kilku, kilkunastu kilometrów od rzeki wznoszą się ściany płaskowyżu, w którym od tysiącleci rzeka rzeźbi dolinę. Na dole jest woda, więc mogą żyć ludzie. Na górze tylko pustynia. Te miliony mieszkańców, które już dawno wymknęły się spod kontroli tłoczą się więc na ograniczonej przestrzeni, kładąc podwaliny pod przerażające statystyki – 30 tysięcy mieszkańców na kilometr kwadratowy to dziesięciokrotnie więcej niż w Warszawie. Każdy kawałek dostępnej powierzchni jest zamieszkany, miliony ludzi gnieżdżą się nawet na cmentarzach, prowadząc w grobach normalne życie. Przerażające? Może się tak wydawać, ale warunki życia na cmentarzu wcale nie odbiegają znacząco od niektórych innych dzielnic miasta: wszechobecny brud, ciasnota, brak wody, którą trzeba nosić ze studni. Jeśli tylko pogodzić się z obecnością dawnych pokoleń, nie ma powodu, by nie zagospodarować na domy obszernych grobowców.
Pierwszy kontakt z miastem to wieczorne wyjście w dniu przyjazdu – tylko krótki spacer po dzielnicy, pierwsze jedzenie, pierwsze wrażenia. Tłum, jazgot, kolorowe neony i tablice, niesamowity ruch uliczny. Lubię takie hałaśliwe miasta, takie są Konstantynopol, Aleppo, Damaszek, Amman. Pełne rozwrzeszczanych dzieci, ludzi przeciskających się między straganami na ulicy, klaksonowej kakofonii, brudu. Ale jednak to nie jest przyjemne miasto. Jest tu wprawdzie sporo ciekawych zabytków i miejsc, ale nie ma takiej powagi i dostojeństwa, jakie czuć, gdy chodzi się po miastach syryjskich. Jedynie meczety stanowią oazy spokoju w tym chaosie dźwięków i kolorów. Suki (targi) to obraz nędzy i rozpaczy. A przecież cała reszta miasta to jeden wielki suk. Daleko mu do imponujących zadaszonych albo sklepionych targów damasceńskich wyłożonych kamiennymi płytami. Dlaczego właściwie? Wszak losy Syrii i Egiptu są związane ze sobą od tysiącleci, wojska przechodzą w tę lub w drugą stronę od czasów faraonów. Oba kraje były greckie, rzymskie, bizantyjskie, arabskie, tureckie, oba nawet zaliczyły krótki epizod władzy europejskiej. A jednak różnica jest ogromna.
I jeszcze jedno spostrzeżenie z targowisk – Kair nie pachnie. Dominują tu zapachy nieprzyjemne albo po prostu smród. Śmieci, padlina, brudni ludzie – to są zapachy Kairu. Brakuje charakterystycznych zapachów Wschodu: przypraw, kawy, skór, perfum. Wszystko jest ogromnym śmietniskiem.
Nie, mimo wszystko jednak nie podoba mi się Kair. Chodziłem po nim dwa dni, z całą pewnością nie byłem uprzedzony, spodziewałem się wielu wspaniałych wrażeń. I wielu wrażeń mi dostarczył – ciekawe kościoły w dzielnicy koptyjskiej, wspaniałe meczety. Kto przyjedzie tu na wycieczkę z Hurghady, będzie zachwycony, ale jeśli ktoś – jak my – będzie jeździł kairskim metrem, mieszkał w centrum, stołował się na straganach i w garkuchniach, nie może się tym miastem zachwycić.
Wyprawa zacznie się za cztery godziny
Dzień wylotu – dzień zabiegany, dzień załatwiania i koordynowania tysiąca spraw na ostatnią chwilę. Bieganie po sklepach, rozkręcanie rowerów, telefony po nocy od Basi, która zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno dobry pomysł, jeździć po Afryce rowerem…
Za 40 minut wychodzimy na lotnisko. To chyba dobry moment, żeby zacząć pisać blog… Odetchnę na chwilę dopiero, gdy usiądę w samolocie. Do Kairu lecimy z 16-godzinną przerwą we Frankfurcie. Dobrze, wykorzystamy ją na napisanie pierwszych relacji i pierwszych przemyśleń (może…). No i zamierzamy o brzasku wyruszyć na wycieczkę do Moguncji. To tylko pół godziny kolejką z lotniska, a katedra na pewno warta zobaczenia.