Jeszcze o atrakcjach Isfahanu

Korzystając z dodatkowego dnia w Isfahanie postanowiliśmy wybrać się na poszukiwanie mniej znanych i oczywistych atrakcji tego miasta. Łucja została w domu, żeby pracować, a my wyruszyliśmy na wycieczkę rowerową. Na lekko, bez sakw to zupełnie inna jazda. Śmigamy sobie bocznymi uliczkami, korzystając z dokładnej mapy na GPS. Dzięki temu nie musimy jechać po głównych ulicach, na których ruch bywa duży. Pierwszy cel to zaratustriańska świątynia ognia. Brzmi nieźle, prawda? Czytaj dalej Jeszcze o atrakcjach Isfahanu

Isfahan

Już przedmieścia Isfahanu zrobiły na nas wrażenie. Po nocce na kozim pastwisku postanowiliśmy dojechać do pierwszego większego miasta, żeby tam zjeść śniadanie. Padło na miejscowość Shah in Shahr, do której musieliśmy zjechać z naszej autostrady. Ładne ulice i sklepy, kawiarnie i restauracje, a przede wszystkim mnóstwo zieleni wzdłuż ulic i wielkie, zadbane parki – takiego Iranu jeszcze nie widzieliśmy. W Komie i Kaszanie było raczej sucho, a roślinność rachityczna. Niestety, jak to w mieście, mało kto wstaje tu z kurami i nie udało nam się znaleźć otwartej kawiarni czy innego miejsca na śniadanie, więc zadowoliliśmy się serem, chlebem i dżemem zakupionym w sklepie,  a zjedzonym w parku obok placu zabaw, na którym Basia mogła poszaleć. Małymi uliczkami przebijamy się w stronę miasta, ale i tak nie udaje nam się uniknąć kilkunastu kilometrów autostrady. Czytaj dalej Isfahan

Przez Zagros

Wyjazd z Kaszanu na wariackich papierach, bo jeszcze oglądamy jakiś ogród, niby wpisany na listę UNESCO razem z kilkoma innymi ogrodami w Iranie . A w ogóle Persja kiedyś z ogrodów słynęła i to tu powstał tradycyjny układ ogrodu z sadzawką (fontanną) pośrodku i czterema „rzekami”, które z niej wypływają w cztery strony świata i dzielą przestrzeń na cztery części. Ten układ naśladujący Raj (rzeki wspomniane w Genesis) ma głęboką symbolikę. Dzięki Arabom sztuka ich projektowania została wyeksponowana dalej w świat, więc jeśli ktoś zwiedza ogrody w Alhambrze, to powinien mieć świadomość, że ich idea powstała tysiąc lat wcześniej i parę tysięcy kilometrów na wschód od Andaluzji. Trzeba jednak przyznać, że ogród w Kaszanie nie jest jakiś fenomenalny, ot, kilka drzew, przyjemne miejsce, jeśli spojrzeć na otaczającą pustynię. Spacer zajął nam nie więcej niż pół godziny, a kosztowała ta przyjemność ponad 20 zł. Można sobie odpuścić. Czytaj dalej Przez Zagros

W Kaszanie

Wyruszamy z Komu dopiero po południu. Zadanie pierwsze: przecisnąć się przez uliczki medyny, z których połowa jest zamknięta dla ruchu z powodu święta (tego dnia Mahomet okazał ludowi pierwszego imama), a na drugiej połowie ścisk większy niż zwykle. Ale wyjazd z miasta nie najgorszy, najwyraźniej na tym odcinku ciężarówki mogą już jeździć autostradą  i na naszej drodze prawie pusto. Okolica pustynna; gdy robi się wieczór, mamy kłopot ze zdobyciem wody. Rozbijamy się pośrodku pustyni w przyjemnym wadi niedaleko torów kolejowych. Poza kilkoma przejeżdżającymi pociągami cisza kompletna.  Czytaj dalej W Kaszanie

Droga do Komu

Wylądowaliśmy na lotnisku w Teheranie koło 1 w nocy. Zanim udało nam się przejść wszystkie formalności, złożyć rowery, wymienić pieniądze itp., zrobiła się piąta. Wyjechaliśmy więc tylko spod terminala i rozłożyliśmy się na pustyni z widokiem na jumbo-jety i wieżę kontrolną. Kris i Aga (tak, wiem, nie wymieniłem wcześniej uczestników wyjazdu) nawet nie rozstawili namiotu, tylko spali pokotem razem ze skorpionami i trylobitami. Tak złapaliśmy kilka godzin snu.

Czytaj dalej Droga do Komu

Droga do Kaszanu


Miałem napisać coś więcej, ale nie napisałem, bo Baśka wczoraj wieczorem nie chciała zasnąć i w rezultacie ja zasnąłem przed nią. A dziś wstaliśmy przed świtem i już czasu nie było, bo teraz już dawno w drodze. Z ciekawostek – jedziemy we troje, Lucja z Agą zostały w Komie, bo już im się znudziło jeżdżenie i wybrały stary, sprawdzony sposób podróżowania: autostop z rowerem. No dobra, tak naprawdę to Łucja miała jakieś zlecenie do skończenia i została tam, gdzie miała prąd, internet i święty spokój. A Aga została z nią do towarzystwa. Muszę wyjaśnić (bo chyba o tym jeszcze nie pisałem), że tym razem jedziemy w składzie powiększonym o Krisa i Agnieszkę zwaną teraz Ają (przez Basię). No więc jedziemy z Krisem i z Basią, co wzbudza niemałą sensację, bo – tłumaczą nam ludzie po drodze – takie małe dziecko powinno być cały czas z matką. Bez znajomości języka trudno dyskutować. Dotarliśmy teraz do miejscowości Maszkat i zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie w restauracji, w której jest WiFi. Korzystam więc, by napisać dwa słowa, ale już musimy lecieć. Więc jeszcze tylko fotka naszej knajpki.

 

Podróże Łucji, Czapli i Basi