Dzień wylotu – dzień zabiegany, dzień załatwiania i koordynowania tysiąca spraw na ostatnią chwilę. Bieganie po sklepach, rozkręcanie rowerów, telefony po nocy od Basi, która zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno dobry pomysł, jeździć po Afryce rowerem…
Za 40 minut wychodzimy na lotnisko. To chyba dobry moment, żeby zacząć pisać blog… Odetchnę na chwilę dopiero, gdy usiądę w samolocie. Do Kairu lecimy z 16-godzinną przerwą we Frankfurcie. Dobrze, wykorzystamy ją na napisanie pierwszych relacji i pierwszych przemyśleń (może…). No i zamierzamy o brzasku wyruszyć na wycieczkę do Moguncji. To tylko pół godziny kolejką z lotniska, a katedra na pewno warta zobaczenia.
Jedziemy ostatecznie we czterech:
Mariusz, Aron, Czapla i Rysiek
… choć przecież do ostatniej chwili nie wiadomo, czy to rzeczywiście finalny skład. Dwa lata temu Aron się rozmyślił w dniu wyjazdu do Syrii (rękę wtedy złamał). No, mam nadzieję, że tym razem nikt nie odpadnie.
W pierwszym etapie wyprawy, egipskim, towarzyszą nam Magda, Ania, Beata i Ewa.
Na razie tyle. Pożegnanie z licznymi odprowadzającymi na lotnisku o 17 i … w drogę.
Postaram się napisać coś z Frankfurtu. To za parę godzin, insh-Allah.