O Kairze

Wyprawy dzień 3

Kair jest ogromny, ponoć mieszka tu 18 milionów ludzi. Inne źródła mówią o 14 milionach, bo tych ludzi nikt nigdy oficjalnie nie policzył. Kilka milionów w tę stronę czy w inną – w trzecim świecie nikt się takimi drobiazgami nie przejmuje. Ale to nie liczebność decyduje o charakterze tego miasta, lecz warunki geograficzne, które nie pozwalają mu rozwijać się swobodnie we wszystkich kierunkach. Po obu stronach Nilu w odległości kilku, kilkunastu kilometrów od rzeki wznoszą się ściany płaskowyżu, w którym od tysiącleci rzeka rzeźbi dolinę. Na dole jest woda, więc mogą żyć ludzie. Na górze tylko pustynia. Te miliony mieszkańców, które już dawno wymknęły się spod kontroli tłoczą się więc na ograniczonej przestrzeni, kładąc podwaliny pod przerażające statystyki – 30 tysięcy mieszkańców na kilometr kwadratowy to dziesięciokrotnie więcej niż w Warszawie. Każdy kawałek dostępnej powierzchni jest zamieszkany, miliony ludzi gnieżdżą się nawet na cmentarzach, prowadząc w grobach normalne życie. Przerażające? Może się tak wydawać, ale warunki życia na cmentarzu wcale nie odbiegają znacząco od niektórych innych dzielnic miasta: wszechobecny brud, ciasnota, brak wody, którą trzeba nosić ze studni. Jeśli tylko pogodzić się z obecnością dawnych pokoleń, nie ma powodu, by nie zagospodarować na domy obszernych grobowców.

Pierwszy kontakt z miastem to wieczorne wyjście w dniu przyjazdu – tylko krótki spacer po dzielnicy, pierwsze jedzenie, pierwsze wrażenia. Tłum, jazgot, kolorowe neony i tablice, niesamowity ruch uliczny. Lubię takie hałaśliwe miasta, takie są Konstantynopol, Aleppo, Damaszek, Amman. Pełne rozwrzeszczanych dzieci, ludzi przeciskających się między straganami na ulicy, klaksonowej kakofonii, brudu. Ale jednak to nie jest przyjemne miasto. Jest tu wprawdzie sporo ciekawych zabytków i miejsc, ale nie ma takiej powagi i dostojeństwa, jakie czuć, gdy chodzi się po miastach syryjskich. Jedynie meczety stanowią oazy spokoju w tym chaosie dźwięków i kolorów. Suki (targi) to obraz nędzy i rozpaczy. A przecież cała reszta miasta to jeden wielki suk. Daleko mu do imponujących zadaszonych albo sklepionych targów damasceńskich wyłożonych kamiennymi płytami. Dlaczego właściwie? Wszak losy Syrii i Egiptu są związane ze sobą od tysiącleci, wojska przechodzą w tę lub w drugą stronę od czasów faraonów. Oba kraje były greckie, rzymskie, bizantyjskie, arabskie, tureckie, oba nawet zaliczyły krótki epizod władzy europejskiej. A jednak różnica jest ogromna.

I jeszcze jedno spostrzeżenie z targowisk – Kair nie pachnie. Dominują tu zapachy nieprzyjemne albo po prostu smród. Śmieci, padlina, brudni ludzie – to są zapachy Kairu. Brakuje charakterystycznych zapachów Wschodu: przypraw, kawy, skór, perfum. Wszystko jest ogromnym śmietniskiem.

   

Nie, mimo wszystko jednak nie podoba mi się Kair. Chodziłem po nim dwa dni, z całą pewnością nie byłem uprzedzony, spodziewałem się wielu wspaniałych wrażeń. I wielu wrażeń mi dostarczył – ciekawe kościoły w dzielnicy koptyjskiej, wspaniałe meczety. Kto przyjedzie tu na wycieczkę z Hurghady, będzie zachwycony, ale jeśli ktoś – jak my – będzie jeździł kairskim metrem, mieszkał w centrum, stołował się na straganach i w garkuchniach, nie może się tym miastem zachwycić.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *