Qumran i Jerycho

Wstajemy sporo przed świtem. Po wczorajszych upałach nikt nie ma wątpliwości, że to jedyne słuszne rozwiązanie. Zbieranie się trochę czasu zajęło, ale i tak byliśmy na drodze bardzo wcześnie i wyruszyliśmy na północ. Nie mamy daleko. Plan jest taki, że do południa dojedziemy do źródeł w Einot Tsukim, tam odpoczniemy, przeczekamy upał i po południu ruszymy dalej, do Jerycha. Po cichu liczę jednak, że do południa uda się dotrzeć do samego Jerycha (to może 50 km), z krótką tylko, rekreacyjną przerwą przy źródłach. Ale na razie z nikim się moimi nadziejami nie dzielę – zobaczymy po drodze. A droga, choć biegnie wzdłuż morza, nie jest bynajmniej płaska. W tych miejscach, gdzie góry dochodzą do samej wody, podjazdy są długie i strome. Ruch na szczęście niewielki, ale jedzie się słabo. Problemy zaczęły się od roweru Agi. Poszedł pancerzyk na lince od przerzutki i nie da się zmieniać biegów. Na takiej pofalowanej drodze to masakra. Aga przez pewien czas się upiera, ale w końcu ulega Michała i mojej argumentacji, że musi (MUSI!) pojechać do miasta, znaleźć warsztat i założyć nowy pancerzyk. Wysyłamy ją do Jerozolimy, bo w Jerychu, mieście arabskim, może być warsztat, ale może go równie dobrze nie być. Złapała stopa i pojechała. Gonimy resztę, a tam nowe problemy. Teraz głód. Wczorajsza zupka choć smaczna nie nasyciła nas wygłodniałych po przygodzie pustynnej. Wszyscy ledwo się wleką. A żadnych wiosek, żadnych kibuców, żadnych stacji benzynowych czy przydrożnych sklepów nie ma. W jednej – mówią ludzie – jest supermarket, ale gdy wjechaliśmy, okazało się, że to ogromny sklep kosmetyczny. Zjechaliśmy więc na dół, po czym okazało się, że sklep jednak był, tylko że wyżej. Ale dość już czasu straciliśmy. Przy źródłach coś kupimy. W końcu na którymś skrzyżowaniu natknęliśmy się na niedużą knajpkę w baraku i zjedliśmy kanapki z jajecznicą. Do źródeł już niedaleko, ale baby zaczęły teraz jęczeć, że gorąco i nie dojadą. Rzeczywiście zrobiło się w rezultacie południe i żar się z nieba leje. Wreszcie są źródła. Naprawdę przyjemne baseny w trzcinowym lesie, ale poza nimi nic tam nie ma.

Preview

Słodkie źródła nad słonym morzem

Preview

Qumran. To właśnie w tej grocie znaleźli zwoje

Poleżeliśmy trochę w wodzie (pływać się nie da, za płytko) i zaproponowałem przeniesienie się do Jerycha. To z 15 km najwyżej. W godzinę będziemy. Ewa z Łucją od razu powiedziały, że jadą stopem. My pojechaliśmy rowerami, bo chcieliśmy jeszcze rzucić po drodze okiem na Qumran. Tam Paweł pojechał prosto do Jerycha, a ja z Wieśkiem i Michałem w koszmarnym upale przeszliśmy się po ruinach Qumran (kupa Kamoli, tylko muzeum fajne, a zwłaszcza klimatyzowana sala kinowa). Do miasta jedziemy na skróty, boczną drogą, bez asfaltu. Sporo skróciliśmy drogi, chociaż szybko się okazało, że nie bardzo się to opłaciło. W poprzek drogi, tuż, tuż przed miastem ciągnie się głębokie na kilkadziesiąt metrów wadi. Tak strome, że rowery musieliśmy wpychać po dwóch. I wszystko w tym cholernym upale! Ledwo żywi dowlekliśmy się do Jerycha, gdzie na szczęście powitały nas wyciągnięte życzliwie ręce niosące pomoc:

Preview

Arabskie miasta mają to do siebie, że są tanie. Nakupiliśmy więc mnóstwo jedzenia – na teraz, na ciepło, i na później – owoców, warzyw, jajek, chleba –co tam kto chciał. W samym mieście nie ma wiele do zobaczenia (kilka mało interesujących kościołów). Podjechaliśmy pod sykomorę Zacheusza („Potem wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A [był tam] pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany – Łk 19, 1-6”), a potem zza płotu rzuciliśmy okiem na Tel Jericho, resztki jednego z najstarszych miast świata, sprzed 10 tysięcy lat (to już nawet nie kupa kamieni, trzeba być naprawdę dobrym archeologiem, by coś z tego zrozumieć).

Niedaleko za miastem znaleźliśmy sympatycznie wyglądające wadi i postanowiliśmy się w nim rozbić. Ale zaczęło się zbierać na deszcz. Jeśli będzie oberwanie chmury, jakie często zdarzają się w tym regionie, naszym wadi popłynie rwąca rzeka, zanim się zdążymy wyplątać z namiotów (to się nazywają „flash floods”), więc z żalem rezygnujemy z fajnej i cichej miejscówki, a zamiast tego rozkładamy się na starej drodze, oddzieleni tylko dość wysokim wałem od przejeżdżających samochodów.

Preview

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *