Słońce nas oszczędza, więc do południa udało się zrobić ponad 50 km. Na popas stajemy w cieniu, w raczej paskudnym mieście Kongheuil. Odbywa się zwyczajowy rytuał: jedzenie, zakupy, chwila wytchnienia, a później… dalej na rowery.
Nocleg wypada nam dziś przy torach – lepszej miejscówki nie udało się znaleźć.