Poranna guma Czapli nie wyczerpała dzisiejszego zasobu pecha. Na postoju jego rower stoczył się tak, że pękł wózek przerzutki. Trzeba go wymienić, więc pojecjaliśmy samochodem do Fada Ngourma, ale poszukiwania na suku nie dały rezultatów – nie znaleźliśmy takiego, który by pasował. Prawdę mówiąc, nie liczyliśmy, że dostaniemy tu SISa. Nie ma wyjścia, spinamy łańcuch na krótko i jedziemy dalej. Może w Cotonou uda się coś zorganizować.
Z Fady, skręciliśmy ku Beninowi – wiatr nam sprzyja i pcha w plecy.

Południk 0

Dziś, 31 grudnia, o godzinie 8:53 przejechaliśmy Południk Zero i tym samym, wróciliśmy na wschodnią półkulę. Od razu poczuliśmy się bliżej domu. Założyliśmy geocache na 0’0″ E, a Czapla złapał kolejną gumę – chyba przychylność afrykańskich bogów została wyczerpana.
Kochani, życzymy Wam szampańskiego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku, w którym zrealizujecie swoje marzenia, nawet te najbardziej irracjonalne, jak podróż rowerem przez Afrykę 😉

Przy okazji łatania kolejnej dętki Czapla złamał pompkę i trzeba było ją kleić. W Koupela jemy obiad i robimy zakupy, a na sjestę zatrzymujemy się za miastem. Po południu jedzie się ciężej, bo asfalt stał się gorszy, ale za to spokojniej – ruch jest dużo mniejszy, bo droga do Togo odbiła od naszej. Jedziemy tak jeszcze 30 km, co daje łączny wynik 82 km.

Poranek wita nas chłodem, termometr pokazuje zaledwie 12 °C. Spodziewamy się silnego wiatru w ciągu dnia, ale na szczęście nie jest źle, bo wiatr pcha nas i pomaga jechać. Po tym, jak do sjesty zrobiliśmy 60 km, mamy nadzieję, że może nawet stówka dziś pęknie, ale Łucja łapie gumę i tracimy godzinę na naprawę. Później standardowe wyprawowe czynności: zakupy na kolację, nabieranie wody i w końcu dobijamy tylko do 75 km. Rozczarowanie dystansem rekompensuje nam uroda miejsca u stóp góry, w którym rozbijamy obóz. Wieczorem Czapla wyjmuje z opony wielki kolec – to pierwsza guma od 2700 km!

Boże Narodzenie na Czarnym Lądzie

Pewnie dawno już za Wami świąteczne uniesienia. Za nami niestety również… Ściślej, w naszym przypadku są to dwa tygodnie i niemal tysiąc kilometrów. Ale wracamy często myślami do tych chwil, które spędziliśmy w Sabou, bo były jednymi z najprzyjemniejszych, jakieśmy tu przeżyli. A już zwłaszcza w świetle wydarzeń następnego tygodnia i kryzysu, który przyszedł po nim i trwa do dziś.
A zatem święta bez śniegu, bez plugawy na ulicach i ciemności o trzeciej… Czy nadal można poczuć ich atmosferę?
Już w Bamako trafiliśmy na, uwaga! festyn bożonarodzeniowy. Był zorganizowany przez amerykańską organizację pozarządową na terenie muzeum narodowego. Niestety nie było tam ani grzanego wina, ani pieczonych kiełbasek, ani nawet kolęd, lecz wielki targ masek, figurek i innego malijskiego rękodzieła. Myśmy skorzystali o tyle, że zamiast zwykłych 2500 franków wejście do muzeum kosztowało tego dnia 1000. I chwała Bogu, bo to, cośmy zobaczyli w muzeum, z pewnością nie było warte nawet tej ceny.

Czytaj dalej Boże Narodzenie na Czarnym Lądzie

Z hotelu wyszliśmy w południe, ale kafejkę internetową udaje się nam opuścić dopiero o 15.30. Trzeba jeszcze zrobić zakupy na kolację, nabyć benzynę do kuchenki, zjeść coś przed podróżą (wszak już pora obiadowa) więc, koniec końców, wyruszamy z Ouaga po czwartej. Dzisiejszy dystans to zaledwie 20 km, a na nocleg rozbijamy się tuż za przedmieściami.