Jak już wiecie, do Sikasso, ostatniego większego miasta, które leżało na naszej trasie w granicach Mali, dotarliśmy w trybie alarmowym. Poprzedniego dnia w południe poczułem się gorzej. Przed wieczorem dotarliśmy do wioski, gdzie porozmawiałem z lokalnym lekarzem. Polecił pojechać rano do Sikasso i zbadać krew, a tymczasem zbijać gorączkę paracetamolem. Problem w tym, że rano absolutnie nie byłem w stanie nie tylko jechać na rowerze, ale nawet zwlec się z wyra. Wziąłem coartem i postanowiliśmy, że zostajemy przez cały dzień w krzakach, żebym mógł odpocząć. Z poprzednich doświadczeń wiem, że najgorszy jest pierwszy dzień malarii, kiedy człowiek zamienia się w sflaczałą kukłę. Ale koło 10 rano jednak doszedłem do wniosku, że lepiej pojechać zbadać krew – to może być przecież jakiś inny pierwotniak, a nie ten najpopularniejszy, na który działa coartem. Może być też denga.
Archiwum dnia: 9 grudnia 2012
Dzień którego nie było
Sobota 8 grudnia uciekła mi zupełnie. Jakby w ogóle jej nie było. Tak wygląda malaria. No właśnie… malaria-niemalaria, bo we krwi pasożyta nie wykryli. Ale czułem się okropnie, nocka była straszna, wysoka gorączka i inne typowe objawy. Rano wziąłem coartem. Mimo to postanowiliśmy, że pojedziemy do miasta zbadać krew, bo coartem nie na wszystkie rodzaje malarii skutkuje, a poza tym są też inne, niemalaryczne świństwa, jakieś dengi itp. Z powodu mojej niemocy musieliśmy podjechać brakujące 50 km autobusem. Wczoraj czułem się już dużo lepiej, a dziś ruszamy w dalszą drogę. To, co robiliśmy w Sikasso, jest warte osobnej opowieści, ale potrzebuję trochę czasu, by to opisać. Najpierw i tak Kasia musi opublikować zaległy tekst o Bamako. Czytaj dalej Dzień którego nie było