Dzień którego nie było

Sobota 8 grudnia uciekła mi zupełnie. Jakby w ogóle jej nie było. Tak wygląda malaria. No właśnie… malaria-niemalaria, bo we krwi pasożyta nie wykryli. Ale czułem się okropnie, nocka była straszna, wysoka gorączka i inne typowe objawy. Rano wziąłem coartem. Mimo to postanowiliśmy, że pojedziemy do miasta zbadać krew, bo coartem nie na wszystkie rodzaje malarii skutkuje, a poza tym są też inne, niemalaryczne świństwa, jakieś dengi itp. Z powodu mojej niemocy musieliśmy podjechać brakujące 50 km autobusem. Wczoraj czułem się już dużo lepiej, a dziś ruszamy w dalszą drogę. To, co robiliśmy w Sikasso, jest warte osobnej opowieści, ale potrzebuję trochę czasu, by to opisać. Najpierw i tak Kasia musi opublikować zaległy tekst o Bamako.

Tymczasem zamieszczam kilka ciekawostek geograficznych związanych z dotychczasową podróżą. A to mianowicie dlatego, że (1) zbliżamy się do pewnej okrągłej liczby i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jutro uda się ją przekroczyć, (2) zbliżamy się do trzeciego kraju na naszej trasie i tę granicę też mamy szansę jutro pokonać, pora zrobić małe podsumowanie.

Jesteśmy w Afryce od 42 dni, a w drodze – 40. Przez ten czas zrobiliśmy 1951 km. W dwóch krajach – Senegalu i Mali. Jutro wjeżdżamy do Burkiny Faso. Z podanej odległości 38 km przebyliśmy łodzią w delcie rzeki Saloum, a 66 samochodami – 20 gdy tuż przed Bamako panowie żandarmi uparli się, że nie możemy spać na dziko i, psując nam wymarzoną ostatnią noc pod gwiazdami, zawieźli nas na posterunek; 46 wczoraj, gdy Czapla złożony malarią-niemalarią nie był w stanie dojechać o własnych siłach do szpitala.

Przejechaliśmy 12 stopni długości geograficznej (od 17 do 5 dł. zach.) i trzy –szerokości (od 14 do 11 szer. północnej). Słońce, które w Dakarze wschodziło o 7.04, a zachodziło o 18.34 teraz wstaje o 6.30, zachodzi o 17.59. Czyli dzień nam się przesunął o pół godziny, ale niemal przez cały czas, z minimalnymi odchyleniami, trwał 11,5 godziny – bo przecież mamy zimę. Najniższa temperatura, jaką odnotowaliśmy, to 17 stopni przed świtem drugiego dnia od wyjazdu z Bamako. Najwyższa – powtarzające się wielokrotnie 43 stopnie, zwykle ok. 1-2 po południu. Mówimy oczywiście o temperaturze w cieniu.

Skoro strefy czasowe zmieniają się co 15 stopni długości geograficznej, Senegal powinien znajdować się nie w tej strefie co Anglia, Portugalia i Kanary, lecz jeszcze godzinę wcześniej 0 tak jak Azory. Widocznie jednak ze względów politycznych Francja za czasów kolonialnych chciała mieć wszystkie swoje afrykańskie kolonie w jednej strefie czasowej. I tak już widocznie zostało.

Wysokości n.p.m. Przez pierwszy tydzień, jadąc wzdłuż wybrzeża i potem wzdłuż delty rzeki Saloum właściwie nie wznieśliśmy się wyżej niż kilka, kilkanaście metrów nad poziom morza. Od Kaolak zaczęliśmy się wznosić i przez kilka dni jechaliśmy 30-50 m.n.p.m. Kolejny skok to park Niokolo Koba, gdzie zaczęły się wzgórza, które miały po 130 m., a najwyższe – 168 m. Wycieczka po kraju Bassari wyniosła nas jeszcze wyżej. Najwyższy punkt osiągnięty na rowerach to 214 m. w okolicach Touby, a pieszo wspięliśmy się do wioski Ibol na 410 m. Te górki to już było sporo dla mamy, ale schody zaczęły się później, po przejechaniu granicy malijskiej, gdzie jadąc przez Wyżynę Manding zaczęliśmy wspinać się na 400 i więcej metrów, a rekordowa wysokość, dotąd niepobita to 568 metrów.

Księżyc, gdy przyjechaliśmy, był w pełni. Gdy zaczęliśmy jechać i nocować na dziko, nie pomagał nam zbytnio, bo, gdy traci, jest widoczny w drugiej połowie nocy. Od drugiego tygodnia zaczął nam przyświecać wieczorami, co bardzo sobie cenimy. Teraz też nie możemy się już doczekać, kiedy znów pojawi się na niebie, bo daje naprawdę dużo światła – z pamiętnej wycieczki po kraju Bassari wracaliśmy w świetle połówki księżyca. Jeszcze tylko parę dni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *