Mali. Epilog

Wprawdzie już była relacja z ostatnich dni w Mali, ale oglądając zdjęcia przypomniałem sobie jeszcze o wodospadach. Różne „cascades” są dość mocno reklamowane jako atrakcje turystyczne we wszystkich krajach regionu. Pamiętacie, że raz już próbowaliśmy dotrzeć do wodospadów i nawet się w nich wykąpać – to było jeszcze w Senegalu, a podjęta próba okazała się nieudana. Daliśmy więc wodospadom drugą szansę, tym bardziej, że do Chutes de Farako nie musieliśmy nadkładać drogi, gdyż znajdują się tuż przy szosie z Sikasso do granicy z Burkiną.


Gdy dotarliśmy na miejsce, byliśmy bardzo, naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczeni, że miejsce jest całkowicie puste. Nie było nikogo, kto by pobierał opłatę, nie było żadnych handlarzy maskami i innymi pamiątkami, którzy zwykle okupują miejsca turystyczne. Wodospad leży wprawdzie w pobliżu miasteczka, ale ruch na trasie do Burkiny jest tak mały, że najwyraźniej po prostu nie opłaca się tu sterczeć i czekać na białasów, którzy mogą się nigdy nie pojawić. Mimo racjonalnego uzasadnienia brak handlarzy i „przewodników” był niezwykły, bo w Afryce takie uzasadnienie nie jest zwykle koniecznie.

Poszliśmy obejrzeć wodospady. Pierwszą reakcją był śmiech. To mi wielki wodospad! Po prostu długa, pęknięta skała, w którą wpada woda i spada z wysokości może metra. Ale po chwili odkryliśmy dolną kaskadę, węższą, lecz wyższą. A po kolejnej chwili uznaliśmy, że miejsce jest na tyle urocze, że już nam się nie chce jechać dalej. To był pierwszy dzień jazdy po mojej malarii, poza tym do zmierzchu było półtorej godziny, więc ile byśmy jeszcze przejechali? Dziesięć kilometrów? Dwanaście? Nie nabraliśmy wprawdzie wody do picia, ale czy w rzece wody brakuje? Sprawdzimy, czy tabletki uzdatniające, które dotąd wykorzystywaliśmy tylko do oczyszczania wody z pompy lub studni, sprostają też poważniejszemu zadaniu. Wrzuciliśmy je nie tylko do wody do picia, ale również do prysznica. Bo nie odważyliśmy się wykąpać bezpośrednio pod wodospadem, mimo że szanse zarażenia się bilharcją w tak wartkiej wodzie były zapewne niewielkie.

Miejsce okazało się bardzo fajne i do rana nikt nas nie niepokoił. No, prawie nikt. Mocno wystraszyliśmy się, gdy w nocy w pobliżu zatrzymał się samochód. W ogóle go nie usłyszeliśmy przez szum rzeki, ale chyba instynktownie żeśmy się obudzili i wyjrzeliśmy z namiotu, by zobaczyć, jak kierowca i pasażer akurat wsiadali do auta. Chyba po prostu przejeżdżali obok i postanowili zobaczyć wodospad, ale przy okazji napędzili nam stracha.

Kilka fotek:

Preview

Preview

Preview

Preview

Preview

Preview

Na zdrowie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *