Etap górski

Poranek w Kalaw nie należał do przyjemnych. Wprawdzie o świcie przywitało nas piękne słońce, ale.wkrótce skryło się za grubą warstwą mgły. Poranek spędziliśmy na targu i dopiero koło 11 wyruszyliśmy w góry. Celem jest jezioro Inle, owiane opowieściami turystów, określane mianem birmańskiej Wenecji. Trekking z Kalaw nad Inle jest.dużą atrakcją. Większość podróżnych korzysta z usług którejś z licznych agencji turystycznych w Kalaw i na pewno robi słusznie, bo tylko znając dobrze okolicę, można trafić w najciekawsze miejsca. Niemniej jednak my wybieramy się w góry sami. Teraz, poniewczasie, myślę, że może to był błąd. Bo chociaż udał nam.się ten etap górski, to jednak z przewodnikiem mogło być po prostu ciekawiej. Są firmy organizujące wycieczki rowerowe po tych górach, ceny nie są aż tak wysokie, a koszty obejmują m.in. transport bagaży, więc może byśmy się tak nie schetali.

Ale po kolei.Wyruszamy z Kalaw i kierujemy się boczną dróżką wypatrzoną na mapie (te na szczęście mamy dość dokładne, zresztą wykorzystujące zapewne ślady naniesione przez trekkerów. Nie jest łatwo. Pierwszy podjazd (a raczej podejście) wykończył nas do tego stopnia, że byliśmy już gotowi jechać do Nyaung Shwe główną drogą. Na szczęście tego nie zrobiliśmy. Pojechaliśmy szeroką, górską doliną, gustownie ozdobioną olbrzymią cementownią, a zamiast szumu wiatru i śpiewu ptaków mieliśmy ryk.silników ciężarówek i tłuczenie kamieni na nową drogę. Nie cały czas tak było na szczęście, ale akurat przed wieczorem zaczęły się wioski, które przechodziły jedna w drugą i nijak nie mogliśmy znaleźć miejsca na nocleg. W końcu rozbiliśmy się niezauważeni przez nikogo poza mnichami, których spytalismy o zgodę, i gościem, który motyką coś tam wygrzebywał z pola, za jakąś świątynią przy niewielkim klasztorze. Było mił,  chociaż miejsce pozostawiało sporo do życzenia. Ktoś nam przyniósł ciepłą kołdrę, więc mróz, któregośmy się obawiali, przestał nam być straszny. Moglibyśmy spokojnie spać do rana, ale jednak ktoś doniósł. Przyszło w nocy czterech smutnych panów i kazali się zwinąć.

Tak naprawdę panowie policjanci byli bardzo mili. Oficer nawet trochę mówił po angielsku, wytłumaczył, że jest „worried”, że zimno i węże. Niestety nie mówił na tyle dobrze, by można z nim było dyskutować. zresztą zarządzona sankcja nie była zbyt surowa, więc nie było sensu się wdawać w dyskusje. Panowie kazali się przenieść do pomieszczenia w tym klasztorze obok. Wiec tyle, ze sama ewakuacja mroźną nocą była nieprzyjemna, ale po 10 minutach było po wszystkim. Dobrze się skończyło, bo słyszeliśmy o takich przypadkach, kiedy obozujących na dziko policja odwoziła do najbliższego hotelu. W naszym przypadku oznaczałoby to powrót do Kalaw. Myślę, że panowie rzeczywiście chcieli pomóc, poza tym było już późno, a oni na 100% nie mieli samochodu w tej wiosce, więc nawet nie mieliby jak nas z rowerami odstawić do miasta.

Rano szybko się zwinęliśmy, również po to, by nie ryzykować powrotu policji, i zimnej mgle (jesteśmy prawie 1400 mnpm) wyjechaliśmy z wioski,  a parę kilometrów dalej skręciliśmy w boczną drogę prowadzącą w góry, w stronę jeziora.

No i się zaczęło. Najpierw droga jeszcze płaska, ale usiana kamieniami, a tam gdzie ich nie było-błotem. Potem góry. Podprowadzanie, czy raczej mozolne wciąganie/wpychanie (w.zależności od przyjętej techniki) obciążonych rowerów po wyboistej drodze. Było ciężko. Ale były i dobre strony. Zniknęły ciężarówki, tylko od czasu do czasu mijały nas motorki. Mgła się rozwiała i pojawiły się widoki gór porośniętych dżunglą lub pociętych tarasami z poletkami ryżu, imbiru i innych upraw. Pasły się na nich potężne krowy z rozłożystymi.rogami, przypominające raczej afrykańskie  bawoły, niż poczciwe krasule. Myślę, że tu nie ma.co pisać i trzeba zobaczyć zdjęcia. Za dwa tygodnie będziemy w Pl, to wrzucę, stąd nie ma szans, transfer zbyt słaby.

Podjazdy były dwa, nie aż.takie długie, za.to.zjazdy wspaniałe. Jezioro leży 900 mnpm, więc w sumie opuściliśmy się prawie 500 m. Gdyby był asfalt, śmignęlibyśmy raz, dwa, ale.po.tych krętych, częściowo piaszczystych, częściowo kamienistych drogach, prędkość w dół nie odbiegała az tak bardzo od tej na pojazdach. Po całym.dniu przedzierania się przez góry zjechalismy nad jezioro,  zwiedziliśmy ciekawą świątynię w Indein i zobaczyliśmy stada bialasów, których nie oglądaliśmy od dwóch dni. Zostało półtorej godziny do zachodu słońca. Postanowiliśmy się sprężyć i dojechać do Nyaung Shwe, głównego  turystycznego ośrodka nad jeziorem, gdzie spodziewaliśmy się spotkać naszych Francuzów.z Kalaw. Dotarliśmy po szaleńczej jeździe już po zmroku. Na szczęście ruch był niewielki i to głównie motorów, ale i tak jeżdżenie w ciemnościach nie jest tu największą przyjemnością, już nie wspominając o bezpieczeństwie. Zatrzymujemy się w.hotelu i spędzamy wieczór na odpoczynku i integracji, ale jednak bardziej na odpoczynku, bo i my, i Francuzi jesteśmy zmęczeni po całodziennych górskich przygodach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *