Droga do Komu

Wylądowaliśmy na lotnisku w Teheranie koło 1 w nocy. Zanim udało nam się przejść wszystkie formalności, złożyć rowery, wymienić pieniądze itp., zrobiła się piąta. Wyjechaliśmy więc tylko spod terminala i rozłożyliśmy się na pustyni z widokiem na jumbo-jety i wieżę kontrolną. Kris i Aga (tak, wiem, nie wymieniłem wcześniej uczestników wyjazdu) nawet nie rozstawili namiotu, tylko spali pokotem razem ze skorpionami i trylobitami. Tak złapaliśmy kilka godzin snu.

A koło 9 zwlekliśmy się i prawie świeżutcy ruszyliśmy w drogę. Do Teheranu nie wjeżdżamy – to wielkie i smrodliwe miasto – a na dodatek ponoć stosunkowo mało ciekawe. Jeśli nam starczy czasu,to może wpadniemy na jeden dzień wracając. Jedziemy na południe – do Komu (Qom), które jest jednym z najważniejszych sanktuariów szyickich obok Karbli i Meszhedu (których tym razem nie zobaczymy). Najpierw jedziemy autostradą – całkiem fajnie i szybko, ale oczywiście ruch duży. Nie możemy się więc doczekać zjazdu w boczną drogę (starą szosę Teheran-Kom), żeby sobie spokojnie jechać wygodnie i w ciszy. Niestety zawiedliśmy się srodze, bo okazało się, że sprytni Irańczycy wymyślili sobie, że ciężarówki nie będą niszczyły pięknej, nowej autostrady, tylko zostaną zesłane na starą drogę, pozostawiając autostradę śmigającym autom osobowym (w Polsce też słyszałem takie głosy!). W każdym razie dwa pierwsze dni upłynęły nam pod znakiem kopcących ciężarówek, których długie rzędy mijały nas i wyprzedzały na drodze. Na szczęście Irańczycy jeżdżą dość ostrożnie i nie sprawdziły się wszystkie historie z internetu o tym, jak tu jest strasznie niebezpiecznie na drogach. Oczywiście jest chaotycznie, jeżdżą szybko i po poboczu, wciskają się na trzeciego i wyprzedzają o centymetry, ale w sumie nikt nie ma zamiaru nas zabić i raczej na nas uważają. Tyle że jazda jest mało przyjemna, bo strasznie głośno i spaliny. Droga nr 71 to żywe muzeum techniki – ciężarówki z lat 80-tych, ale też 70-tych i 60-tych mają się tu dobrze. Benzyna za grosze, to ich eksploatacja się opłaca, więc jeżdżą tabunami.

Zatrzymujemy się na jedzenie w przydrożnych zajazdach, testujemy irańską kuchnię, która cieszy się dobrą sławą, ale na razie nie mamy okazji się przekonać – wszystko co nam mają do zaoferowania, to szaszłyk z kurczaka i miska ryżu, a na jarzynkę – surową cebulę. Fajne, smaczne, ale na raz, a nie codziennie. Jak na razie z miast też nie mamy najlepszych doświadczeń, jeśli idzie o jedzenie. Zobaczymy, może dalej będzie lepiej.

W Komie zostaliśmy na noc w hotelu, jest dość drogo, tzn. drożej niż w Azji, a taniej niż w Europie (60 zł za dwójkę, 100 za trójkę). Warunki też dość prymitywne. Samo miasto mało ciekawe. Właściwie jedyne, co tu warto zobaczyć, to sanktuarium – ogromny kompleks meczetów wokół grobu Fatimy -córki któregoś tam imama, która tu przyjechała z Medyny z misją dyplomatyczną i umarła. Piękne, zdobione kolorowymi kafelkami ściany i sklepienia – zupełnie inne od tych meczetów,  które znaliśmy z Syrii i Egiptu, czy Turcji. Fotki będą, ale później.

Łucja spędza nockę przed komputerem, ale i tak nie zdąża wszystkiego zrobić ze swoich zaległych zleceń, więc postanawia zostać jeszcze jedną noc. Aga jej będzie towarzyszyła, a ja z Krisem i Basią pojedziemy do Kaszanu. Dziewczyny jutro dołączą stopem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *