Jeszcze o atrakcjach Isfahanu

Korzystając z dodatkowego dnia w Isfahanie postanowiliśmy wybrać się na poszukiwanie mniej znanych i oczywistych atrakcji tego miasta. Łucja została w domu, żeby pracować, a my wyruszyliśmy na wycieczkę rowerową. Na lekko, bez sakw to zupełnie inna jazda. Śmigamy sobie bocznymi uliczkami, korzystając z dokładnej mapy na GPS. Dzięki temu nie musimy jechać po głównych ulicach, na których ruch bywa duży. Pierwszy cel to zaratustriańska świątynia ognia. Brzmi nieźle, prawda? Na pierwszy rzut oka wygląda imponująco. Z równiny wyrasta wzgórze, a na nim wznosi się zamek. Trzeba się wspiąć, niby nie wysoko, ale w upale to jednak pewien wysiłek. Dla Basi to była pierwsza górska wspinaczka. Ludzie, którzy akurat schodzili, powiedzieli, że tam jest „danger” i żeby nie wchodziła. Potem Kris i Aga też stwierdzili, że to nie dla Basi, więc byłem skłonny ją zostawić z nimi na dole, ale urządziła scenę, więc w końcu poszliśmy razem i muszę powiedzieć, że poradziła sobie nader dobrze. Sama ruina – jak to ruina na Bliskim Wschodzie – jeśli nie masz solidnej wiedzy archeologicznej, to będzie to tylko kupa gruzu albo jakieś nieokreślone mury (informacji właściwie nie ma żadnej). Za to widok z góry wynagradza trudy dojazdu i wspinaczki. Miłą niespodzianką było to, że wejście na teren świątyni jest darmowe.

dsc05049

dsc05051

dsc05089

Z góry wypatrzyłem kilka wież z suszonej cegły, tuż u podnóża góry, po przeciwnej stronie ulicy. Są to stare, obecnie już nieużywane, gołębniki. Było ich niegdyś w okolicach miasta ok. 3000, a w każdym mieszkało kilkanaście tysięcy ptaków. Czy były ulubionym przysmakiem mieszkańców? Nie, chodziło o coś innego, znacznie mniej apetycznego – guano, którym użyźniano pola pod uprawę warzyw i arbuzów. Zostało jeszcze kilka wież w okolicach Isfahanu, ale widzieliśmy je także później po drodze, więc pomysł nie jest oryginalny. Zresztą podobne gołębniki widzieliśmy też kiedyś w Masadzie.

dsc05095

I ostatnie, o czym chcę tu napisać, to polski cmentarz, a ściślej: polska kwatera na cmentarzu ormiańskim (kiedyś w Isfahanie żyła potężna społeczność ormiańska, teraz zostało ok. 5000). Zależało nam na odwiedzeniu go, bo to ci sami Polacy, których groby odwiedziliśmy kiedyś w Tanzanii i Zambii (jak znajdę stare wpisy na blogu, to podlinkuję, ale to dopiero po powrocie). Tzn. nie ci sami ludzie konkretnie tu i tam, lecz ta sama grupa uchodźców wypuszczonych przez Stalina z Syberii w 1943, którzy zostali osadzeni w obozach przejściowych w Iranie (przez dwa wieki uważanym za strefę niczyją pomiędzy brytyjską i rosyjską), a potem zostali rozwiezieni po różnych angielskich koloniach, m.in. Tanganice i Rodezji. Po uzyskaniu niepodległości przez te kolonie, wyjechali głównie do Anglii i Kanady.

Żeby wejść na cmentarz,  trzeba, jak się okazało, mieć pozwolenie z kościoła ormiańskiego. Myśmy go nie mieli i już myśleliśmy, że nic z tego nie będzie, ale poza dozorcą był na szczęście jakiś inny gość, który pozwolił nam wejść. Polska kwatera nie jest wielka,  to pomnik oraz zaledwie kilka grobów z roku 1944 i jeden, dość zaskakujący,  „nieznany katolik zm. 1980”.

dsc05106

Po obejrzeniu cmentarza wyjechaliśmy z miasta.

Jeden komentarz do “Jeszcze o atrakcjach Isfahanu”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *