I znów przez góry


Po całym dniu jazdy wzdłuż autostrady wszyscy mieli jej tak dość, że nawet Aga bez większych problemów dała się namówić na odcinek górski. Zastrzegła tylko, że w razie czego będzie podjeżdżać stopem. Początek etapu jest na poziomie ok. 2000 mnpm, więc nie spodziewaliśmy się poważnych podjazdów. Zaraz za Abadeh skręciliśmy w boczną drogę i zupełnie przypadkiem trafiliśmy do nieopisanej w przewodnikach miejscowości Chenar. Zaciekawiło nas, że pod tabliczką z nazwą miasteczka było napisane „tourist town” (czy jakoś tak). Pokręciliśmy się chwilę po uliczkach, oglądając resztki domów z gliny i jakichś zamków albo innych budowli (niestety nie ma żadnych tablic informacyjnych). Już mieliśmy odjeżdżać, kiedy objawił się pan na motorze i pokazał, że po drugiej stronie drogi też są ciekawe miejsca. Pojechaliśmy za nim, by obejrzeć całkiem dobrze zachowane, malownicze ruiny bram i seraju. Całkiem ciekawe tourist town, a na dodatek zupełnie nieznane autorom przewodników i (może właśnie dlatego)  za darmo.

dsc05190

dsc05199

dsc05207

Za Eghlib wspinaczka na 2500, a potem tunel, więc nie trzeba się wspinać na przełęcz (Aga odetchnęła z ulgą), a za nim długi, prosty zjazd. Niestety frajda niewielka, bo jest zimno i cały czas wisi nad nami groźba deszczu. Nie mogliśmy uwierzyć, gdy Kris sprawdził poprzedniego dnia prognozy, ale rano rzeczywiście po raz pierwszy zobaczyliśmy niebo zasnute chmurami. W górach już byliśmy pewni, że nas spierze, ale jednak przeszło bokiem.

dsc05216

Nocleg okropny. Miejsce samo w sobie może nawet by nie było najgorsze, ale wicher wieje taki, że z największym trudem udaje nam się rozpalić i utrzymać ognisko i cokolwiek ugotować (gotujemy na żywym ogniu, bo nie udało nam się kupić butli do kuchenki; te przebijane można kupić bez trudu, ale nakręcane – tylko w kilku sklepach turystycznych w kraju). Zaszywamy się w namiotach, ale rano wcale nie jest lepiej: wprawdzie wiatr nieco ucichł, ale temperatura spadła do 5 stopni. Nie byliśmy przygotowani na takie mrozy (podobnie zresztą jak i na deszcz). Dopiero gdy słońce wyszło zza gór, można było zacząć normalnie funkcjonować.

Dalej nasza droga prowadzi prześliczną doliną. Jest szeroka i zupełnie pusta, jeśli nie liczyć kilku obozowisk nomadów. Prawie nie ma tu ruchu samochodowego i zdecydowanie jest to najprzyjemniejszy odcinek całej naszej trasy w Iranie.

dsc05292

dsc05289

Za to za przełęczą wiatr zmienia kierunek i przez całe popołudnie wieje nam prosto w twarz, tak że momentami nie dajemy rady jechać szybciej niż 8 km/h. Oczywiście poza Krisem, który śmiga tylko nieco wolniej niż zwykle. Formujemy pociąg i powoli ciągniemy do końca zważającej się doliny. Na końcu podjazd. Niby tylko 200 m w górę, ale wyjątkowo ostry, nawet z jedną serpentynką, więc wjeżdżamy na przełęcz zmęczeni i nawet nie możemy odpocząć, bo do zachodu słońca zostało tylko 25 minut. Ludzie przestrzegają, żeby nie spać w tej okolicy pokazują rysunek niedźwiedzia na tablicy ostrzegawczej. Poza tym na górze byłoby zimno. Śmigamy więc paręset m w dół. Z tej strony serpentyn jest więcej, chyba z sześć. I widoki przepiękne. W ciągu kilku chwil opuszczamy się na 1900 mnpm i znajdujemy śliczne miejsce na nocleg pod nieznanym drzewem (liściastym, ale z żywicą; pięknie nam pachnie ognisko). Niedźwiedzie nie przyszły, ale słyszeliśmy wycie szakali.

dsc05310

dsc05328

dsc05336

Rano szybko, szybko przez skalistą dolinę pędzimy ku Persepolis.

Napisałbym coś jeszcze, ale musimy się zbierać na samolot, więc na razie koniec.

dsc05370

dsc05352

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *