Toubkal (4167 m n.p.m.)

Wejście na Toubkal było w planie wycieczki od samego początku, ale nie obnosiliśmy się z tym, bo nie wiedzieliśmy, jak nam się będzie jechać, czy zdążymy, czy w ogóle będziemy mieli siłę i ochotę iść w góry. Poza tym trochę się obawialiśmy jęczenia typu „z małym dzieckiem w takie góry, a co jeżeli…?” albo „a choroba wysokościowa…?”, albo coś tam jeszcze… . Ale cały czas liczyliśmy na to, że się uda i kiedy okazało się, że przejazd przez Atlas nam poszedł sprawnie, wiedzieliśmy, że chcemy spróbować wejść na górę. Czytaj dalej Toubkal (4167 m n.p.m.)

Przez Wysoki Atlas

Opuszczamy turystyczny Agadir z uczuciem ulgi i jedziemy w głąb lądu. Łapiemy się z Łucją na szukaniu afrykańskich klimatów, ale póki co nie widzimy tu takich. Dolina rzeki Sous to zagłębie rolnicze. Rosną tu pomidory i melony, mandarynki i pomarańcze, i czasem nawet banany, które w Europie zjadamy w zimie – wszystko to, co w supermarkecie ma naklejkę „wyprodukowano w Maroku”.

Czytaj dalej Przez Wysoki Atlas

O tanim podróżowaniu, czyli długa droga do Agadiru

Z podróżowaniem jest tak, że albo trzeba mieć czas, albo pieniądze. Oczywiście zdarzają się wyjątki, kiedy trafi się idealne bilety w najdogodniejszym terminie za śmieszne pieniądze, ale to rzadkość. Zazwyczaj trzeba się nieźle nagimnastykować i nagłowić, jeśli chce się gdzieś dojechać za rozsądne pieniądze.Szukanie tanich biletów to temat na książkę, a nie na wpis na blogu. Zresztą takie książki są i warto je przeczytać. Nie dają gotowych rozwiązań tylko narzędzia i tylko znajomość siatki połączeń linii lotniczych, umiejętność łączenia różnych środków transportu i w ogóle pewna elastyczność w planowaniu podróży (w czasie i przestrzeni) – krótko mówiąc, doświadczenie – daje możliwość taniego podróżowania. Czytaj dalej O tanim podróżowaniu, czyli długa droga do Agadiru

Hej, przygodo!

Konkurs na fejsbuku rozstrzygnięty. Wbrew przewidywaniom wcale nie było tak łatwo odgadnąć celu podróży. Ujawniamy – na następną wyprawę jedziemy do kraju pomidorów, palm daktylowych, piaszczystych i kamienistych pustyń i wysokich gór – do Maroka. Może niektórzy pamiętają, że kiedyś już nam się zdarzyło po Maroku jeździć rowerami. Wspięliśmy się wtedy na przełęcz Tizi’n’Tiszka. Teraz chcielibyśmy wyżej…

Plan jest taki, że z Agadiru (a więc z poziomu morza) przejedziemy przez Wysoki Atlas (może starczy czasu na jakiś trekking w górach), a potem przez Marakesz w pobliże Rabatu (znów nad morze), gdzie nasz kolega wynajmuje dom przy samej plaży. Tam odpoczniemy. Trasa ma jakieś 700 km, można ją w razie potrzeby o stówkę skrócić. Skład ekipy już prawie dopięty. Możemy jechać.

Zimo, kończ się! Przygodo, przybywaj!

 

I znów przez góry


Po całym dniu jazdy wzdłuż autostrady wszyscy mieli jej tak dość, że nawet Aga bez większych problemów dała się namówić na odcinek górski. Zastrzegła tylko, że w razie czego będzie podjeżdżać stopem. Początek etapu jest na poziomie ok. 2000 mnpm, więc nie spodziewaliśmy się poważnych podjazdów. Zaraz za Abadeh skręciliśmy w boczną drogę i zupełnie przypadkiem trafiliśmy do nieopisanej w przewodnikach miejscowości Chenar. Zaciekawiło nas, że pod tabliczką z nazwą miasteczka było napisane „tourist town” (czy jakoś tak). Pokręciliśmy się chwilę po uliczkach, oglądając resztki domów z gliny i jakichś zamków albo innych budowli (niestety nie ma żadnych tablic informacyjnych). Już mieliśmy odjeżdżać, kiedy objawił się pan na motorze i pokazał, że po drugiej stronie drogi też są ciekawe miejsca. Pojechaliśmy za nim, by obejrzeć całkiem dobrze zachowane, malownicze ruiny bram i seraju. Całkiem ciekawe tourist town, a na dodatek zupełnie nieznane autorom przewodników i (może właśnie dlatego)  za darmo. Czytaj dalej I znów przez góry

Ku Szirazowi. Najpierw po płaskim…


Wyjazd z Isfahanu mocno nam się dał we znaki. Było pod górę, a potem po autostradzie, co obejmuje także przeskakiwanie przez zjazdy, gdy akurat przez kilka sekund nic nie jedzie. Próbujemy wybierać mniejsze drogi i nawet częściowo nam się to na tym odcinku udało, bo do Szahrezy ruch bardzo niewielki a droga dobra. Tyle tylko, że o fajne noclegi niełatwo. Pierwszą nockę spędzamy w wykopie, którym biegnie linia energetyczna (pocieszamy się, że to prawie Grand Canyon),  kolejną pośrodku gruzowiska na pasie zieleni (haha!) między nitkami autostrady (oddalonym w tym miejscu od siebie o dobry kilometr). Czytaj dalej Ku Szirazowi. Najpierw po płaskim…

Podróże Łucji, Czapli i Basi